Listopad – miesiąc szczególnej pamięci o tych, którzy odeszli. Miesiąc pamięci o tych, którzy orędują za nami w niebie. To ważny czas. Nawiedzamy groby, zapalamy znicze, kładziemy kwiaty. Modlimy się za bliską osobę, której już nie ma tu na ziemi. Zamyśleni patrzymy na krzyż, tablicę nagrobkową i wyryte w niej litery niczym wspomnienia w sercu. Tępym wzrokiem czytamy imię, datę urodzin, śmierci… Dyskretnie wycieramy płynącą łzę po policzku. Zaduszki – to piękny czas. To chwila, kiedy możemy się zatrzymać, pomyśleć, zastanowić nad życiem, nad tym jak jest ulotne. Myślimy o tych, którzy jeszcze rok temu razem z nami spacerowali cmentarnymi alejkami zapatrzeni w ciepły blask maleńkich płomieni. O tym jak wspólnie rozmawialiśmy półgłosem, tak żeby nie zbudzić tych, którzy wokół nas śpią. Jak słuchaliśmy pękających szklanych zniczy niczym bańki mydlane, ulotne i kruche jak nasze życie.
Zaduszki to również czas na odwiedzanie cmentarzy w innych miastach, na które często w ciągu roku nie mamy czasu. Często te dni to pierwszy większy przymrozek jesieni, dzięki któremu nie jesteśmy w stanie zapalić lampki. To oszronione chryzantemy. W tym czasie, każdego roku przypominam sobie wierszyk, którego nauczyłam się jeszcze w szkole podstawowej. To niesamowite, bo cały rok o nim nie pamiętam. A w tym czasie zawsze daje znać o sobie.
Zasnuła groby żółtawa mgiełka, we mgle migoczą blade światełka. Między grobami liście się mienią. Szeleszczą, szumią, pachną jesienią (…)
Tak wspominam polski Dzień Zmarłych. Tu w Zambii nie mam tego, więc pamięć przywołuje znane obrazy. Pierwszy i drugi listopada to normalny dzień pracy. I jeśli człowiek sam nie będzie pamiętał o ważności danego dnia, to szybko może o niej zapomnieć. Dzięki codziennym zajęciom może przeżyć go w błogiej nieświadomości. Sama miałam takie momenty, na szczęście krótkie. W te dni była wieczorna Msza św. Niestety, nie obchodzona tak uroczyście jak u nas, w Polsce. Byłam nawet zaskoczona, gdy zobaczyłam na niej dużo mniej osób niż w zwykłą niedzielę. O nawiedzeniu cmentarza też nie było mowy, bo tu raczej ich nie ma. A jeśli są, to gdzieś daleko, o które nikt nie dba, bo nie ma tu takiego zwyczaju i tradycji jak u nas. Takie chwile uświadamiają mi, że Zambia to nie Polska. Pomimo że jestem na placówce katolickiej, to widać tu inne tradycje, zwyczaje, kulturę. Zostaje mi tylko pamięć o moich bliskich zmarłych. Zapamiętany widok parafialnego cmentarza. Obraz rodzinnych grobów. Wychodząc z domu nie musiałam szukać rękawiczek, bo na zewnątrz było 38 st. C w cieniu. Inaczej, ale czy gorzej? Myślę, że nie. Taka sytuacja, gdy jesteśmy z dala od rodzinnego domu pokazuje nam, co w naszym życiu jest ważne. Pokazuje czym żyjemy. Daje nowe doświadczenie. Do nas należy to, co z tym zrobimy.
Katarzyna Steszuk, Zambia, Lusaka, 8 listopada 2011