Dziewiątego października odbyły się w Kamerunie wybory i po raz 6 Paul Biya (prezydent Kamerunu od 1982) został wybrany na kolejne 7 lat.
Dwie trzecie ludności to ludzie poniżej 25 roku życia, a w tej grupie prawie nikt nie głosował. Karty miało 7 na 20 milionów mieszkańców czyli te 1/3 powyżej 25 roku życia. I to ci głosowali. Chyba 77,9 % głosujących (z tych 7 milionów) zagłosowało na Paula ponownie. „Le choix du peuple” (wybór narodu) brzmiały hasła na transparentach i potężnych reklamach w mieście przed wyborami. Teraz mowa o „La volonté du peupe” (wola narodu).
Jego motto to LA PAIX (pokój). Wmawia ludziom, że dzięki niemu w Kamerunie nigdy nie było żadnej wojny ani domowej ani z państwami ościennymi, oprócz małych potyczek z Nigerią w Bakassi o ropę. Więc skoro Kameruńczycy kochają LA PAIX to niech na niego głosują. I tak głosują ci starzy. Młodzi nie głosują wcale, bo co to zmieni.
Później, w czwartek, dwa tygodnie temu miała miejsce inwestytura, a w niedzielę odbyła się uroczysta modlitwa ekumeniczna w katedrze Notre Dame de la Victoire w jego intencji. Miało być o 13:00 i wszyscy już siedzieli od 10 godz. rano w katedrze, tzn. ci z zaproszeniami, czyli sama elita państwa, ale zaczęło się o 15:35, ponieważ Paul Biya zawsze przyjeżdża z kilkugodzinnym opóźnieniem. Jest przecież taki ważny. Wszedł do kościoła z żoną Chantal (która jest mulatką) i najpierw na chwilę uklękli przed tabernakulum, a potem zajęli wyznaczone im miejsca. Później były modlitwy: katolików, muzułmanów, prawosławnych i protestantów, śpiewały chóry poszczególnych konfesji. Na końcu udzielono błogosławieństwa parze prezydenckiej. Prezydent i jego żona trzymali w tym momencie grube świece. Z tej okazji całe centrum miasta było zamknięte dla ruchu już od 9 rano. To wszystko oglądałem oczywiście w telewizji.