Tupią, skaczą, biegają, kopią piłkę. Nurkują w czerwonym piachu. Ocierają się o szorstkie kamienie. Podskakują radośnie w rytm bębnów. Bose, w jednym bucie, w niebieskich kaloszach, za małych balerinach lub klapkach po mamie. Na liczniku mają miliony kroków. Odbijają się lekko jak piłeczka kauczukowa. Czasem kurzą drogę, walcząc z ciężarem kosza na głowie lub siostry na plecach. Patrzę na nie codziennie.
Dziecięce stopy.
Zawsze kojarzyłam je z jedwabistą skórą. Maleńkimi bucikami z wystaw sklepowych. Skarpetkami w pastelowych kolorach z Kubusiem Puchatkiem. Dziś poznaję je na nowo.
Dziecięce stopy.
Mają rany. Małe draśnięcia niczym ślad długopisu. Kropki, kropeczki, otarcia. Czasem odkrywam rany głębokie jak szczeliny w skale. Chironda (rana)- to pierwsze słowo w języku bemba, które poznałam w Lufubu. Najpopularniejsze w oratorium. Wykrzykują je przedszkolaki. Chironda potrzebuje dezynfekcji, plasterka lub zwyczajnej kontroli troskliwym okiem.
Dziecięce stopy, odczytuję je codziennie. Opowiadają więcej niż niejedna książka przygodowa. Mówią o drodze, o pracy od wschodu słońca, radości i bólu. Trosce rodziców, biedzie lub zaniedbaniu. Droga rzeźbi stopy. Stopy zostawiają ślady na drodze.
Dziecięce stopy odbijają ślady na moim sercu. Codziennie.
Agnieszka Głowacka
Zambia, Lufubu
14 października 2013