Życie człowieka to niekończąca się sinusoida. Raz jesteś na górze, a raz na dole. Przeżywasz radość, zadowolenie, wszystko ci się układa, a za chwilę płaczesz bo masz wszystkiego dosyć. Nie rozumiesz danej sytuacji, coś nie wychodzi i masz wrażenie, że wszystkie trudności spadają TYLKO na ciebie. Spokojnie, właśnie twoja sinusoida opada na dół, ale to chwilowe, za moment znowu będziesz na górze. Życie. Jednak musimy pamiętać, że każda sytuacja niesie ze sobą coś dobrego. Każda jest z góry zaplanowana i przewidziana. Musimy tylko włożyć trochę wysiłku i zastanowić się co wynieść z niej dla siebie. Jakie ma dla nas wskazówki na przyszłość.
Nowy rok w City of Hope przywitał mnie pewnymi zmianami. Zmiany te dotyczyły szkoły jak też i samej placówki. Na przykład zmieniła się siostra odpowiedzialna za szkołę. Odeszło dwóch nauczycieli, a na ich miejscu pracuje czterech nowych. Do pracy z dziewczynkami przydzielono nową siostrę.
Nowy rok to także więcej obowiązków jakie mi przydzielono. Po miesięcznej przerwie z racji zakończenia roku szkolnego i Świąt Bożego Narodzenia, takie zmiany mogą człowieka podłamać. Po pierwsze, że po tak długiej przerwie musi na nowo wdrażać się w system jaki panował przed przerwą A po drugie, to jeszcze zastają go spore zmiany i dostaje nowe obowiązki. Tak, początek roku był ciężki. Musiałam przejąć nowe rzeczy, nauczyć się ich i pamiętać o nich. Nie są one trudne, jednak jest ich sporo i są drobne. Tak czy inaczej muszę o nich pamiętać i gospodarować czasem w taki sposób, żeby były zrobione wtedy, kiedy trzeba. Na przykład jestem współodpowiedzialna za przygotowanie produktów na lunch dla całej szkoły. Muszę pilnować, żeby każdego dnia były w magazynie kartony z ryżem, olej, sól i mąka kukurydziana.
Styczeń w CoH to także wprowadzenie w ruch maszyny zwanej „Nowy rok szkolny”. A co za tym się kryje – dużo papierkowej roboty. To ustalanie planów lekcji i stukrotne nanoszenie na nie poprawek. To codzienne pisanie czegoś na komputerze. To wywieszanie nowych list, które wcześniej trzeba było napisać. To uzupełnianie dokumentacji. Do tego trzeba dodać to, że każdy przychodzi coś skopiować, prosi żeby coś mu podać czy napisać na komputerze. A każdy chce żebym jego prośbę spełniała w tej chwili, od razu. Miałam wrażenie, że każdy uważał, że jego „działka” za którą jest odpowiedzialny jest najważniejsza, a ja mam być na każde zawołanie. Tak jakbym pracowała tylko dla tej konkretnej osoby. A nikt nie pomyśli o tym, że w moim planie dnia są jeszcze zajęcia popołudniowe z dziećmi, do których także muszę się przygotować.
To był ciężki czas, jednak widzę, że powoli zaczyna się uspokajać. Uporałam się z nowymi obowiązkami. Wiem kiedy, co i jak. Zaczynam spokojniej oddychać. To była trudna lekcja. Moje nerwy były wystawione na dużą próbę. Często widziałam bezsens tego co robię. Chętnie daną rzecz zrobiłabym inaczej – sprawniej i szybciej. I chwilami miałam wrażenie, że ludzie tutaj nie potrafią ułatwić sobie pewnych rzeczy. A zdanie zmieniają jak przysłowiowe rękawiczki. Dobra lekcja cierpliwości i pokory.
Tak, myślę, że przeżyłam pierwszy kryzys. Przeżyłam i jestem bogatsza o nowe doświadczenia. Przeżyłam i wiem co to znaczy otrzymać reprymendę po angielsku. I muszę powiedzieć, że w innym języku jakoś mniej boli. Przeżyłam i mogę patrzeć z podniesionym czołem na kolejny dzień.
Nie myśl drogi Czytelniku, że jeśli wyjechałam gdzieś do Afryki, to jestem z dala od problemów, trudności. Tak nie jest. Codziennie zdarzają się trudne sytuacje, z którymi muszę się mierzyć. I po każdej takiej sytuacji zastanawiam się co jeszcze mnie czeka. Co mnie jeszcze tu spotka skoro wybrnęłam z tej konkretnej sytuacji. Czasem człowiek orientuje się, że wyszedł obronną ręką z danej trudności, wtedy, gdy się ona już dawno skończy. Zobaczy, że miał w sobie siłę i determinację do jej pokonania. Nawet jeśli wcześniej nie widział szans za szczęśliwe zakończenie.
Katarzyna Steszuk, Zambia, Lusaka, 3 lutego 2012