Rośniemy…

Mam na sobie pomarańczową koszulkę z Międzynarodowego Wolontariatu Don Bosco. Pracuję na misjach w Wenezueli.
„¡Buenos días! Jesteśmy wolontariuszkami z Polski. Prowadzimy w parafii Don Bosco oratorium dla dzieci.” – wyjaśniam nauczycielom szkół i rozdaję ulotki. Liczba uczniów w jednej ze szkół- 723. W tej dzielnicy San Felix, dzieci i młodzież stanowią większość . Jest więc kogo zapraszać.

Poniedziałek. 2:21p.m. Zbliża się godzina otwarcia oratorium. Uchylam drzwi mojego pokoju i… widok jest zupełnie inny niż dotychczas. Zamiast kilku znajomych twarzy, widzę całą chmarę biegających w kółko i krzyczących dzieci. Większość z nich przybyła po raz pierwszy. Jak widać nasze ulotki to najskuteczniejszy marketing świata – wspomagany z góry przez księdza Bosko.

Przed ulotkowym wypadem zaczynaliśmy w klasie modlitwą w małym kółeczku. Teraz jest nas tak dużo, że zajmujemy całe boisko do siatki. Biorę megafon i staram się poprowadzić dynamiki po hiszpańsku. Po raz pierwszy dla tak dużej grupy. A później mój ulubiony moment oratorium. Łapiemy się za ręce i odmawiamy Ojcze Nasz. Niezbyt równo, ale w końcu to początki.

Matematyka. W mojej grupie są klasy od pierwszej do czwartej i dwóch animatorów do pomocy. Mimo to nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć na każde „Ayuda me!” (pomóż mi). Jeszcze niedawno, kiedy grupka była mała, marzyłam o darze bilokacji. Teraz trilokacja byłaby ciągle niewystarczająca.

Czas na podwieczorek. Mieszam sok w dzbanku i zastanawiam się, czy starczy wszystkim dzieciom. Wcześniej przygotowywałam jeden dzbanek, niekiedy dwa. A teraz? Stoję nad czterema i modlę się, by nie zabrakło.
„¡Ines, Maikel płacze!” Maikel często płacze. Podobno jego rodzice nie bardzo się nim interesują. Pytam go, co się stało. Cisza. Siadam koło małego, przytulam i czekam. „Jestem głodny.”- wyznaje w końcu chłopiec. Ze ściany naprzeciwko śmieje się do mnie ks. Bosko. Biorę małego i daję mu ciastko. Jedyne co zostało oprócz gum do żucia. Ciastko w tempie błyskawicy znika w buzi małego. Naprawdę był głodny.

Gra w piłkę i ping pong pozwala mi trochę odpocząć od wcześniejszych zadań. Teraz męczy się piłka. To ona musi wysilać się, latać szybciej, by wszystkie dzieci mogły się nią nacieszyć. Modlitwa na koniec wychodzi dużo piękniej niż ta na początek. Uczymy się szybko! Jeszcze tylko postawienie krzyżyka na czołach dzieci, parę buziaków, i dzieci wylewają się przez bramkę oratorium.

A ja? Leżę na oratoryjnej podłodze. Jestem tak zmęczona, że nawet nie mam napić się wody. Zmęczona jak jeszcze nigdy odkąd tu przyjechałam. Ale bardzo szczęśliwa. Szczęśliwa, bo rośniemy… Bo to błogosławione zmęczenie. Bo oratorium z każdym dniem nabiera coraz więcej radości. Bo mamy nowe dzieci. Bo coraz więcej animatorów nam pomaga. Bo widzę w tym wszystkim Boży palec.

Agnieszka Kania

Wenezuela, San Felix

29 października 2013

Udostępnij

Przeczytaj jeszcze

Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej. Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.