Wspominam czasy, gdy podczas wakacji pracowałam w supermarkecie. Pierwsza moja zmiana to nocka na dziale chemicznych. Osiem godzin sam na sam z regałem papieru toaletowego. Zapachy wirowały mi w głowie. W moim nosie tańczyła lawenda z brzoskwinią, a róża tuliła się do cytryny. Kolory drażniły tęczówkę. Od klasycznej bieli po całą paletę pastelowych odcieni. Dwu-, trzy- warstwowe. Cienki i gruby. Rozwijany z labradorkiem lub z testującymi sprężystość mrówkami.
Regał z papierem toaletowym w supermarkecie w centrum Warszawy. Intensywnością kolorów przypomina pudełko z kredkami. Żółty, pomarańczowy, czerwony, niebieski, zielony, turkus…, czarny! Czy tego wymaga nowoczesna architektura wnętrz? Odkąd pamiętam szokowało mnie dobieranie ręczników pod kolor łazienki. Papier to kolejny stopień wtajemniczenia.
Wenezuela. Idę na zakupy do supermarketu. Do koszyka wrzucam najpotrzebniejsze produkty. Z listy wciąż niewiele ubywa. Zakup papieru toaletowego graniczy z cudem. W tej kwestii cuda zdarzają się rzadko. W sklepie nie widzę nawet działu przeznaczonego na ten produkt. Biały, bezwonny papier toaletowy to tutejszy skarb. W Wenezueli architektura wnętrz nie obowiązuje toalet. Jej obywatel ogląda teczę jedynie po deszczu. A cytrynowy to zapach owoców.
Małgorzata Wiśniewska
Wenezuela, San Felix
17 listopada 2013