Chrzest i Pierwsza Komunia to wydarzenia, podczas których otwieramy nasze serce dla pukającego Jezusa. Ciężko nam go powitać i poczuć. Z roku na rok na ścieżce do drzwi, pojawia się więcej przeszkód.
Żeby nacisnąć klamkę najpierw musimy przeskoczyć przez szał przygotowań. Na drodze walają się sukienki, buciki, rajstopki i koszule. Ciężko iść, gdy fryzjer ciągnie nas za włosy, a starsza siostra trzyma za rękę, żeby pomalować paznokcie. Opuszcza nas motywacja, gdy rodzice przelewają na nas swój stres, bo rosół ma za dużo oczek, a kotletów jest 34, a miało być 36. Później przeszkody rosną. Drzwi już lekko uchylone, Jezus już prawie całuje nas w policzek, a tu nagle wyprzedza go rząd ciotek z prezentami. Dryfuje więc Jezus pomiędzy laptopami, rowerami i wycieczkami do Disney Landu. Duch Święty stara się szepnąć słówko miłości do ucha, ale jak to zrobić, gdy ucho już dawno zatkały słuchawki do iPoda?
Siada Jezus za stołem razem z całą rodziną. Czeka na swoją kolej. Czeka długo, bo najpierw jest obiad, później kawa i słodkie, później lody i od razu kolacja. „Może uda się wieczorem?”- myśli Jezus.
Wieczorem Drogi Jezu liczy się pieniądze i licytuje kto dał więcej.
Godzina 15.00. Dzieci tańczą na ołtarzu. Dziewczynki wyglądają jak duszki w chustach na głowie i albach, przypominających koszule nocne. Małe stopy w białych skarpetkach stukają o posadzkę w rytm muzyki, która wypełnia kościół. Wygina się Maxwell w wytartych dżinsach. 35 stopni Celsjusza nie powstrzymało go przed założeniem polaru. To ważny dzień, nie mógł przyjść w dziurawej koszulce.
Woda z miski leje się na małe czoła. Słychać oklaski, owacje i chór, który śpiewa co raz głośniej. Nie mogę powstrzymać uśmiechu.
Godzina 17.30. Radosne dzieciaki wychodzą z Kościoła. Na twarzach rodziców nie widzę oburzenia. Jak to? Przecież msza trwała 2,5 godziny.
Nikt się nie śpieszy. Nie czeka na nich ani kotleta ani iPhone.
Ilona Kaczmarek
31 sierpnia 2012
Zambia, Lufubu