Przeprowadzka

Muszę się Wam pochwalić! Od kilku dni mam śliczny nowy domek. Jest nieco mniejszy niż mój poprzedni, ale jest naprawdę bardzo przytulny. Ale po kolei. Zaraz Wam wszystko wytłumaczę. Wraz z nastaniem Świąt Wielkanocnych, na naszej placówce zaczęły się wakacje. W Zambii rok szkolny podzielony jest na trzy semestry, z których każdy kończy się miesiącem przerwy. Tym razem dziewczynki z naszego Miasta Nadziei nie pojechały do swoich rodzin na ten czas. Plan wolontariuszy uległ więc małej zmianie i każdy dzień w tym miesiącu wygląda teraz nieco inaczej. Przygotowaliśmy dla nich różnego rodzaju zajęcia, aby mogły w ciekawy i przyjemny sposób spędzić ten czas odpoczynku. Czytanie, quizy, produkcja biżuterii, filmy, zabawy, gry edukacyjne, sport – to tylko niektóre z rzeczy, jakie im zaproponowaliśmy. Każdego dnia po południu odbywa się też oratorium. Jest to czas, kiedy przychodzą dzieci spoza placówki, aby wspólnie z rówieśnikami spędzić miło czas.

Każdy dzień zaczynam porannym czytaniem książek z najmłodszymi dziewczynkami. Niestety czytanie po angielsku nie przychodzi im z łatwością, dlatego też trzeba z nimi dużo ćwiczyć. W końcu to ćwiczenie czyni mistrza! Później, aż do oratorium, spędzam z nimi czas na różnych zabawach. Nawet sobie nie wyobrażacie jaka jestem szczęśliwa, że w końcu mogę spędzać z dziećmi prawie całe dnie!

Jak już się zdążyłam przekonać, na misjach nie można przewidzieć co przyniesie kolejny dzień, jakie zadania będą przed nami postawione i z czym przyjdzie nam się zmierzyć. Tak też było i teraz. Kilka dni temu dowiedziałam się, że muszę zbudować dla siebie nowy dom. No cóż. Trochę byłam zaskoczona takim zadaniem, ale przecież nie przyjechałam tu po to żeby narzekać. Czym prędzej zabrałam się więc do pracy. Na szczęście nie byłam zostawiona z tym wszystkim sama. Miałam wspaniałą ekipę do pomocy. Dziewięć najmłodszych dziewczynek z naszego Miasta Nadziei szybko wprowadziło mnie w tajniki tego skomplikowanego przedsięwzięcia. Zaczęłyśmy od przygotowania terenu. Wykarczowałyśmy mały placyk, na którym miała powstać nasza mała wioska. No tak, zapomniałam powiedzieć, że oprócz mojego domku, miały stanąć tam jeszcze cztery inne – dla owych dziewięciu dzielnych pracowników.

Kolejnym krokiem było przygotowanie solidnych fundamentów. Trudność sprawiło nam znalezienie odpowiednich kijków, które mogłyby posłużyć za filary, ale i z tym sobie poradziłyśmy. Następnie skosiłyśmy trochę suchej trawy, aby było czym pokryć ściany. Na koniec pozostało nam już tylko zbudowanie drzwi i umeblowanie wnętrz. Po kilku godzinach mój dom był już gotowy! Nawet nie sądziłam, że tak szybko sobie z tym poradzę!

Wszyscy byliśmy tak zgłodniali po tej ciężkiej pracy, że od razu zabraliśmy się za przygotowywanie lunchu. Na rozżarzonych węgielkach, w puszkach po konserwach, ugotowaliśmy orzeszki ziemne. Pychota.

Najedzeni i w pełni szczęśliwi, że nasza praca została ukończona, zgromadziliśmy się na wielkiej naradzie. Musieliśmy przecież wymyślić nazwę dla naszej wioski i drogą głosowania wybrać Chifa, który będzie pilnował w niej porządku. Obrady trwały dosyć długo. Ostatecznie, wioska otrzymała bardzo wdzięczną nazwę „Nkankaringinta”, a na Chifa, niemal jednogłośnie została wybrana Muzungu BaAsia. Wszyscy się jednak zgodzili, że ta nazwa nie bardzo pasuje jak na przewodniczącego wioski i zamienili ją na imię „Nkaszinkinko”. Uprzedzając Wasze pytania, niestety nie wiem jakie znaczenie mają te dwie nazwy, ale musicie przyznać, że brzmią dosyć ciekawie.

W domku mieszkam już drugi tydzień. Spędzam w nim ranki i wczesne popołudnia. Na noc przenoszę się do mojego „starego” domku, gdyż noce są teraz bardzo zimne, a w naszej wiosce nie mamy żadnego ogrzewania. Mam też trochę nieszczelny dach, ale na szczęście pora deszczowa pomału już się kończy i deszczy mamy coraz mniej. Mieszkam w nim póki co sama, więc jakby ktoś chciał mnie odwiedzić to zapraszam! Chata wolna.

Wyobraźcie sobie, że wczoraj, w końcu, po ponad siedmiu miesiącach oczekiwania, dostałyśmy nasz wymarzony workpermit (pozwolenie na pracę).

Nie wierzyłam, że ten dzień kiedyś nastanie! Nawet nie wiecie jaka to radość, że już więcej nie trzeba się będzie stawiać do Urzędu Emigracyjnego po pieczątkę na kolejny miesiąc i uśmiechać się do urzędników błagając ich o przedłużenie wizy na kolejne 30 dni. Co za ulga!

Okazało się też, że workpermit jest ważny na dwa lata, więc póki co nie muszę się bardzo spieszyć z powrotem do Polski.

Joanna Grubińska, Zambia, Lusaka, 26 kwietnia 2012

 

Udostępnij

Przeczytaj jeszcze

Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej. Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.