Kiedy ktoś podaruje mi książkę mam ogólny zwyczaj ją czytać. Ostatnio otrzymałem 'Siostra Faustyna, biografia świętej’ Ewy K. Czaczkowskiej. Autorka, znana dziennikarka z wykształcenia historyka czyni to, co według mnie jest ważne: określa bardzo dobrze kontekst historyczny objawień prywatnych.
Wiadomo, że to, co widziała i napisała święta siostra Faustyna nie należy do wiary ponieważ nie należy do objawienia publicznego. To są objawienia prywatne, ale mają ciekawe zalety a mianowicie: po pierwsze – autorka została kanonizowana, po drugie – błogosławiony papież Jan Paweł II potwierdzał wartość treści dzienniczka i kult Bożego Miłosierdzia, po trzecie – a to zasługa tej biografii, objawienia prywatny są dane w konkretnym kontekście historycznym, a więc podkreśla i potwierdza się, ze nie chodzi tutaj o wizje fantastyczne mistycznej kobiety. To, co się stało było w tym miejscu i w tym czasie, np. przy tym drzewie.
Osobiście należę do innej szkoły, do szkoły św. Josemaríi – świętej codzienności – więc to wszystko co nadprzyrodzone, co nadzwyczajne, co 'mistyczne’, mnie – prostego człowieka z ulicy – przerasta. Lubię normalności, nie pragnę dla mnie żadnych nadzwyczajnych łask para normalnych. Natomiast najnowsza biografia pokazuje jak siostra Faustyna była po prostu, prostą, normalną, równoważoną kobietą, zakochaną w Chrystusie. Kiedy został beatyfikowany ojciec Pio czytałem z ciekawości jedną biografię 'Cuda Ojca Pio’ z Renzo Allegri, i byłem wzruszony nie tylko przez nadzwyczajne rzeczy i cuda tam napisane, ale przez to, że w tej książce było pokazane, że w historii Kościoła Katolickiego nie ma takiego spowiednika, który tak wiele godzin siedział w konfesjonale jak prostego kapucyna z Pietrelciny. Liczyłem godzin i okazało się, że podwajał rekord proboszcza z Ars, św. Jana Maryję Vianney’a, znanego właściwy przez jego miłość do służby przy sakramencie pokuty.
Z okazji tego czasu wielkanocnego chciałbym odpowiadzieć kilka osobistych doświadczeń związanych z Bożym Miłosierdziem siostry Faustyny. W mojej służbie duszpasterskiej w Warszawie miałem w każdy czwartek dwie godziny dyżuru przy konfesjonale w kościele akademickim świętej Anny. Tam spowiadałem prawie bez przerwy. Z mojego punktu siedzenia, to jest z konfesjonału, widziałem obraz miłosiernego Jezusa. Zobaczyłem jak Jego prawą ręką błogosławi i widziałem również moją prawą rękę, która podnosi się nad penitenta, aby go rozgrzeszyć. Ten sam gest, ta sama postać. To On rozgrzesza, to całe miłosierdzie Boga pochyla się nad grzesznikiem. Rozumiałem jeszcze do głębi wtedy, że Bóg wybacza, ponieważ jest bogaty w miłosierdzie, ponieważ rozumie człowieka i kocha go. Co to oznacza być świadkami Bożego miłosierdzia? Oznacza: mimo swoich słabości, ufać miłosierdziu Bożemu, nie zniechęcać się swoim grzechem i grzechem innych.
Drugie przeżycie miało miejsce w Łagiewnikach. Byłem w Krakowie i miałem kilka godzin wolnych, wziąłem Dives in Misericordia (druga encyklika Jana Pawła II) i poszedłem do Sanktuarium Miłosierdzia Bożego. Siedziałem tam gdzie jest obraz Jezusa Miłosiernego, w starym sanktuarium gdzie są relikwie świętej Faustyny. Mnóstwo ludzi modliło się, wchodziło i wychodziło, było możliwe widzieć ludzi naprawdę pobożnych, czuło się klimat prawdziwej modlitwy. Czytałem Dives in Misericordia, encyklika o miłosierdziu Boga, czytałem, czytałem i w końcu przeczytałem. Patrzyłem na obraz Chrystusa i zadałem sobie pytanie: – Panie Boże, ilu ludzi, którzy tutaj obok mnie się modlą czytało tę encyklikę? I kontynuowałem moją modlitwę: – Panie, nie wiem, ale mam przeczucie, że niewielu czytało ten dokument, ale wszyscy potrafią -patrzą na Ciebie- odkryć tajemnicę miłosierdzia Boga. Rozumiałem, jak orędzie miłosierdzia jest napisane nie tylko w Dzienniczku, ale także w obrazie, który zawsze nosi w sobie akt strzelisty: Jezu, ufam Tobie!
Trzeci doświadczenie. Wystarczy cytować teraz jedno zdanie tej nowej biografii: „W pewnym momencie do parku weszły cztery dziewczyny: trzy siostry Kowalskie – Gienia, Natalia i Helena – oraz ich koleżanka Lucyna Strzelecka. Helena, z włosami zaplecionymi w warkocz, ubrana z różową kretonową sukienkę z falbanami, czuła się nieswojo. Nie miała ochoty na ten festyn. Dała się namówić siostrom. Gienia zafundowała jej nawet bilet. Do Heleny podszedł jakiś młodzieniec. Poprosił o tańca. Dziewczyna wymawiała się, że nie bardzo umie. On obiecał, że poprowadzi. Zaczęli tańczyć. Nie trwało to jednak długo, ledwie chwilę. Nagle dziewczyna przerwała taniec. Stanęła. Zostawiła zdziwionego chłopaka, a po chwili, pozorując ból głowy, opuściła towarzystwo. 'W chwili kiedy zaczęłam tańczyć, nagle ujrzałam Jezusa obok’ – napisała po kilku latach Siostra Faustyna w Dzienniczku. Wyglądał tak jak na Drodze Krzyżowej – umęczony, obnażony z szat, cały pokryty ranami. Niczym zazdrosny młodzieniec zapytał z wyrzutem: 'Dokąd cię cierpiał będę i dokąd mnie zwodzić będziesz’ (Dz. 9).
W jednej chwili zmieniło się wszystko. Spotkanie z Chrystusem było dla niej wielkim wstrząsem. Było pewnie tak samo nieoczekiwane jak oczywiste zarazem. Od tego momentu 'pozostał Jezus i ja’ (Dz, 9) – zanotowała po latach. Ów chłopiec z parku Wenecja pewnie nigdy nie dowiedział się, z kim 'przegrał’ ten taniec i kim była dziwnie zachowująca się dziewczyna”.