Polska sobota

Kiedy byłam małą dziewczynką zawsze kojarzyłam sobotę z porannym budzikiem, szorowaniem dywanu, siatkami wypełnionymi zakupami. Polska sobota. Ludzie biegający tam i z powrotem. Szybkie pozdrowienia. Brak miejsc na parkingach przy supermarketach. Świeże wędliny w sklepach mięsnych. Pomimo zlania potem, ten dzień miał w sobie coś wyjątkowego. Tak jakby do codziennie granej tej samej melodii dołożyć raz na tydzień inną kartę z nutami.

Kiedy byłam na studiach tęskniłam za polską sobotą. Czas od poniedziałku do niedzieli kroczył sumiennie po wykładach , a weekend w większości zaczynał się staniem w kolejce na PKP: – Poproszę bilet tam i z powrotem. Tam: piątek, z powrotem: niedziela. Tydzień stracił swoją dobrze znaną melodię.
Moja pierwsza sobota w Lufubu. Budzik dzwoni po 6 godzinach snu. Przez pół godziny próbujemy go przekonać z Agnieszką, że jeszcze nie czas. Nieubłagalny zawodnik. Poddajemy się i wypełzamy spod zielonej moskitiery. Śniadanie a po nim rozpoczynamy odpajęczanie domu. Agnieszka żegna pająki miotłą na suficie, a ja klapkiem na ziemi. Z pogrubioną, o około 20 dorodnych pająków, podeszwą wychodzę na czerwoną drogę. Biedronka i wózek wypchany kolorowym jedzeniem? Nie. Jedna ręka uniesiona w górę kołysze wytłaczankę jajek, a druga próbuje nie obijać nogi reklamówką z jeszcze ciepłym, świeżo wypatroszonym kurczakiem.
Kiedy byłam w szkole średniej, w soboty prowadziłam zbiórki zuchowe. Krótko przed wyznaczoną godziną pojawiałam się na horyzoncie wzroku dziewczynek ubranych w szare mundurki. Zaczynał się wyścig pomarańczowych berecików łagodzonych zuchową, zieloną chustą. Wskok na ręce, obrót, zeskok. Następna.
W moją pierwszą sobotę w Lufubu idę do oratorium. Dzieci, na początku, nie jest zbyt dużo, więc rozlewam kredki na stół. Rysunki przedstawiają składniki. Rysunki, sałatki. Widzę dom, człowieka, afrykańską chatę, mango, banana, czasem samochód. Po oratorium zamykamy bramę. Zaczyna się wyścig. Która czarna ręka wślizgnie się jako pierwsza w białą rękę. Ruszamy kurząc razem z dziećmi drogę prowadzącą do wioski.
To tylko jeden z pierwszych dni w Afryce.
Tak naprawdę nic wyjątkowego.
Dzień jak dzień.
Sobota jak sobota.
Jednak dzięki tej sobocie, mając już swój kąt, poczułam się tutaj po raz pierwszy jak w domu.

Aleksandra Nurzyńska
Zambia, Lufubu
18 września 2013

Udostępnij

Przeczytaj jeszcze

Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej. Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.