Witam z City of Hope w Lusace, stolicy Zambii. Jestem tu trzeci dzień, a mam wrażenie, że przynajmniej dwa tygodnie. Szok! Podróż minęła nam bez większych problemów. Piszę „nam” bo leciałam jeszcze z trzema wolontariuszkami: Asią, która jest razem ze mną w Lusace, Alą i Anią, które z Lusaki pojechały drugiego dnia na północ, do Mansy.
Kto by pomyślał, że na zakupy wydam 100 000. Szkoda, że nie naszych polskich złotówek, tylko kwacha. Tak czy inaczej w sobotę byłam na pierwszych zakupach w Lusace, w afrykańskim supermarkecie. W sumie to nie wiem, czy on tak do końca jest afrykański. Zaopatrzony we wszystkie produkty, jakie mogą być mi potrzebne przez najbliższy rok, więc Mamo: nie martw się! Są tu towary produkowane w Afryce, ale też bez problemu można kupić rzeczy znanych nam marek. Różnią się tylko ceną. Liczenie w setkach i tysiącach wcale nie jest takie proste, zwłaszcza jeśli ktoś wcześniej nie operował takimi cyframi.
Szkoła
Wczoraj był pierwszy dzień nauki w szkole po wyborach prezydenckich, a także mój pierwszy dzień przejmowania obowiązków w szkolnym biurze. Nie jest to wcale łatwe, wszystko jest tu nowe, nawet język. Pomimo że wszyscy mówią po angielsku, to jednak jest to angielski całkiem inny. Akcent jest afrykański, niektóre wyrazy wymawiane są inaczej. Czasem zastanawiam się, czy to jeszcze angielski, czy już jakiś lokalny język. Ale myślę, że to kwestia czasu i osłuchania się. Wracając do szkoły, nauka rozpoczyna się apelem o 7.15 na szkolnym placu. Dzieci w Polsce niech nie marudzą, że muszą wcześnie wstawać.
Jedno pomieszczenie klasowe to mały, okrągły budyneczek. Są w nim ławki, tablica, czasem jakaś mała szafa i mniej więcej po 30-40 dzieciaków. Miałam możliwość uczestniczenia w lekcji języka angielskiego i biologii. Cóż, nauka wygląda tu zupełnie inaczej niż w europejskich szkołach. Dzieci nie mają tu pomocy naukowych, a książki są własnością szkoły. Nawet nauczyciel nie korzysta z podręcznika, tylko z własnych notatek. Uczniom musi wystarczyć jeden zeszyt do jednego przedmiotu. Pognieciony, z zagiętymi rogami, czasem bez okładki albo z porwanymi kartkami to standard. A do tego kawałek długopisu czy ołówka. Smutny widok, zwłaszcza jeśli wiem, z jakim wyposażeniem chodzą do szkół nasze polskie dzieci i jak wyglądają polskie szkoły. Mając przed sobą taki obraz stwierdzam, że nie wolno nam narzekać.
Msza Święta
W niedzielę byłam na mojej pierwszej Mszy Świętej w Afryce. Tak, tutaj zwykła Msza w niedzielę różni się od tej znanej w Polsce. Co do różnic, które rzuciły się mocno w oczy to takie, że podczas Ewangelii się siedzi, a psalm czyta. To dziwne, bo ogólnie na takiej mszy jest bardzo dużo śpiewu i klaskania. Kolejną różnicą była procesja z darami. W Afryce jest ona bardzo rozbudowana, idzie w niej nawet kilkanaście osób, a każda z nich niesie jakiś dar. A darem może być tu wszystko. Oprócz chleba i wina widziałam mąkę, cukier, jajka, ciastka, ziemniaki i kaszę. Ale największe wrażenie zrobiła na mnie muzyka, przy której kilka wyznaczonych kobiet rozpoczynało pieśni, a wierni włączali się lub śpiewali tylko refren. Rytmem była podobna do naszego disco polo. Naprawdę, same nogi chodzą, nic tylko tańczyć! U nas to jest nierealne, a tu, w Afryce? Proszę bardzo. Muszę stwierdzić, że ciekawie to wygląda – ludzie śpiewają, klaszczą i jeszcze się bujają.
25 września 2011 r. Katarzyna Steszuk, Zambia, Lusaka
Katarzyna Steszuk – (14.02.1987) pochodzi z Kwasówki w województwie lubelskim. Jest absolwentką Uniwersytetu Przyrodniczego w Siedlcach na kierunku pedagogika. Jej hobby to czytanie książek, podróże, muzyka i spotkania z ludźmi. 21 września 2011 wyjeżdża na misję długoterminową do Zambii. Razem z Joanną Grubińską będzie pracowała w domu i szkole dla dziewcząt ulicy na placówce sióstr salezjanek City of Hope w Lusace.