Dziś po raz pierwszy wygrałam wyścig ze słońcem. Gdy ono nieśmiało ogrzewało europejskie twarze i rozjaśniało drogę marynarzom na Atlantyku, ja z lekko niedoczesanymi włosami lecę na Mszę Świętą. Witając przechodniów tradycyjnym „Buenos dias”, z zaspanymi oczyma odpowiadali „Buena madrugada” (dobra noc). Dla wielu z nich, podobnie jak dla mnie, to jeszcze noc.
Od dziś budziki dają o sobie znać o 5:00 rano. Co niektóre nawet i wcześniej. Rozpoczynamy wenezuelskie roraty. Dla tych co zaspali – szybka pobudka racami wystrzeliwanymi w niebo. Tutaj nie ma wymówek. Tradycja nakazuje, więc całe rodziny snują się w kierunku kościoła. Podczas adwentu, a w szczególności podczas nowenny przed Bożym Narodzeniem, cała Wenezuela z radością oczekuje narodzin Jezusa. Punktualnie, jak na latynoski kraj, bo jedynie z 15 minutowym opóźnieniem, rozpoczynamy Mszę Świętą o 5:30. Kościół wypełniony po brzegi.
Głośne nawoływanie i radosne śpiewy, to cecha charakterystyczna tych poranków. Eucharystia, a po niej wspólnotowa kawa i ciastko dla parafian, to prawdziwa fiesta. Coś czego tu nie brakuje to czas. W parafialnej szopce Maryja z Józefem wciąż czekają na narodziny, bo do świąt pozostał jeszcze ponad tydzień czasu. Każdy Wenezuelczyk wie, że Jezus musi przyjść. Przecież w domach wszystko gotowe. Choinka i szopka. Kolędy i świąteczne występy. Wolne od pracy i szkoły. Każdy budynek w mieście przeszedł świąteczną transformację, a świąteczne potrawy spożywane są od miesiąca. Czy latynoskie serca są gotowe na przyjście Chrystusa? On przyjdzie w ciszy. Ale Gloria będzie rozbrzmiewała w całym San Félix.
A Ty? Oczekuj Go wraz z Maryją. Masz jeszcze czas nastroić instrument swojego serca, aby Gloria nie była jedynie fałszem płynącym z marketowych głośników.
Małgorzata Wiśniewska
Wenezuela, San Felix
16 grudnia 2013