W Kamerunie kończy się pierwszy semestr szkolny. Na 10 dni przed świętami zaczynają się ferie. Tak wypada w tym roku, bo piątek to 14 grudnia. Dzieci wrócą do szkoły dopiero 3 stycznia. Nie ma żadnych ferii zimowych jak u nas, ale właśnie obecny czas wolny międzysemestralny połączony ze świętami Bożego Narodzenia.
Semestr kończy się egzaminem pisemnym ze wszystkich przedmiotów, obejmujący wyrywkowo cały materiał przerobiony. Nie ma żadnych ocen z poszczególnych przedmiotów, miernikiem jest test.
Biada tym, którym źle poszło, ocena z obecnego testu plus test na koniec roku w czerwcu to będzie wyznacznik – witaj następna klaso czy też wyjątkowego przywiązania do klasy obecnej, np. ktoś może już trzeci rok być w piątej klasie.
Takich delikwentów trochę jest, w naszym Foyer również.
Mimo, że szkoła podstawowa jest obowiązkowa nikt tego nie sprawdza i wielbiciel np. piątej klasy mający 14 lat w końcu ją opuszcza, aby zająć się pracą i zarabianiem, bo naukowego już z niego nie będzie.
Ten przedłużony wstęp nie ma za celu rozwijanie mojego wywodu o wielbicielach pozostania w jednej klasie dożywotnio. Będzie zupełnie o czymś innym jak to w życiu, trochę radości trochę smutku.
Zostaliśmy zaproszeni na imprezę szkolną
Z okazji zakończenia semestru i jednocześnie przedstawienia z okazji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia, o. Darek został zaproszony do szkoły katolickiej. Oczywiście ja również, zwłaszcza, że okazałam się gościem ważnym i rokującym, ale o tym dalej.
Dyrektorka szkoły siostra Sylwia jest byłą wychowanką o. Darka z Bertoua. Znają się już 18 lat, a siostra Sylwia była wtedy młodą licealistką, przebywającą w internacie sąsiadującym z domem biskupim, gdzie wtedy ojciec mieszkał.
Poprzez kolejne życiowe wybory i decyzje przełożonych „wylądowała” w końcu w szkole Saint Kisito de MvogMbi w Yaounde jako dyrektorka.
Uroczystość została zaplanowana na godzinę 9 rano, oczywiście wyjechaliśmy po 10 a byliśmy ok 10:30. Zrozumiałe jest, że jeszcze nic się nie rozpoczęło. Czekały na nas miejsca w pierwszym rzędzie obok samej siostry dyrektor.
Plac szkolny niezbyt wielki, wejście z ulicy po schodach drewnianych. Chyba schodach to za dużo powiedziane, są to przypadkowe deski różnej wielkości i maści. Myślałam, że wchodzimy na plac budowy
Ale pomyśl, jestem tu już dwa miesiące i takie myślenie? Powinnam się nieco orientować. Nie było to żadne wejście prowizoryczne na żadną budowę tylko „normalne”.
Jak wyglądały uroczystości
Na placu szkolnym pełno ludzi, głównie rodzice, wystające z klas i balkonów, głowy uczniów. We właściwym czasie – czyli plus, minus dwie godziny, rozpoczęła się uroczystość.
Najpierw krótka modlitwa, wciągnięcie flagi Kamerunu i odśpiewanie hymnu, potem przemówienie siostry dyrektor i część artystyczna.
Wszyscy goście honorowi czyli my także dostaliśmy program uroczystości.
Zapowiadało się dosyć długie posiedzenie, bo to balet, to przedstawienie i tak na przemian.
Pierwszy punkt programu to dosłownie był „wysyp” czarnych krasnoludków. Cały plac zapełnił się malutkimi, czarnymi ludzikami w białych sukienkach lub spodenkach i koszulkach, z czerwonymi czapeczkami na główkach. Mieli to chyba być Mikołaje i Mikołajki, ale mi bardziej kojarzyli się z krasnoludkami.
Małe czerwono-czarno-białe istotki zaczęły zabawnie podrygiwać w rytm muzyki. W Afryce taniec to wyrażanie siebie już od najmłodszych lat a nawet miesięcy. Maluchy, poczucie rytmu mają we krwi, ruchy ich nie były przypadkowe, ale wyraźnie podpatrzone u dorosłych. Przecież tu tańczy się przy każdej okazji i taniec jest wszechobecny.
Miejsce maluszków zajęli starsi uczniowie, zapowiedziani jako balet.
Absolutnie nie mylić z rozumianym przez nas. Nikt nie wyszedł w baletkach i nie odtańczono „Jeziora łabędzi” ani „Dziadka do orzechów”. Wybiegli w białych T-shirtach i spodniach, i też w rytm muzyki afrykańskiej pokazali swoje umiejętności wyginania się na różne strony.
My biali nie potrafimy tego podrobić, oddzielnie tańczy brzuch, pupa, nogi, część piersiowa oraz ręce. Kompletnie nie do powtórzenia. Po tańcach młodzieży znów inwazja krasnoludków tym razem płci pięknej w różowych topach i spódniczkach w rytm kolejnego przeboju.
Jeszcze podczas tańca młodzieży, weszła krasnoludka z bukietem kwiatów i siostra dyrektor wywołała mnie do odebrania tego pięknego wyróżnienia.
Bardzo to było miłe i dało okazję do wspólnego tańca z maluchami na tle baletu.
Dodatkowo dostałam stałe „zagospodarowanie” moich kolan. Przez pewien czas siedziały na nich nawet dwie, śliczne, małe krasnoludzice.
Trzeba koniecznie dodać, że te dzieciaki są śliczne. Potem jak dorastają różnie wyglądają, ale jako dzieci są czarujące.
Zanim przyjechałam do Kamerunu, myślałam, że wszyscy czarni są podobni. Pewnie tak myśli większość białych i odwrotnie. Teraz wiem, że twarze są tak różne, zupełnie jak u nas. Nie wszyscy mają duże usta i płaskie nosy. Różnorodność jest zadziwiająca. Oczywiście nie umiem rozróżnić plemion, poza niektórymi ale już bardzo charakterystycznymi z północy kraju.
Tak więc na moich kolanach siedziały małe, czarne aniołki i w ogóle się nie bały, wręcz przeciwnie, a nigdy chyba wcześniej nie widziały białej istoty.
Program artystyczny został urozmaicony czymś w rodzaju jasełek, odegranych przez uczniów młodszych klas, potem było jeszcze kilka występów krasnoludków i baletu.
Wreszcie nastąpiło odczytanie wyników egzaminów. Słuchając tej prezentacji można było wywnioskować, że specjalnych orłów szkoła się nie dochowała. Na pewno jednak będzie kilkoro dzieci, może więcej, którym się w życiu powiedzie.
Kilka słów o tej szkole
Do szkoły uczęszcza 1300 uczniów i co? Powiedzie się najwyżej kilkunastu? Czy to nie farsa czy też skrajna czarna wizja z mojej strony?
Ani jedno ani drugie, ale czysta statystyka.
W każdej klasie jest ok. 70 i więcej uczniów. Szkoła jest w biednej dzielnicy, otacza ją coś na wzór slumsów. Inny wynik jest tu niemożliwy.
Patrząc na zdjęcia szkoły nawet te robione przeze mnie absolutnie nie widać rzeczywistości: drapanych murów, dziur, blaszanego, rozgrzanego do bólu sufitu, brudnych klas, w których małe okna, plus ilość uczniów, plus niewysokie sufity czy wspomniany blaszany dach, dają efekt sauny zupełnie nieoczekiwany w klasie szkolnej. Na dodatek dzieci przebywają w tych warunkach od 7:30 do ok. 16. Nie można w takich warunkach wysiedzieć, a co dopiero, kojarzyć, myśleć, zapamiętywać. Siedzą tak blisko siebie, że pisać może chyba co drugi.
Klasy nie mają żadnego wyposażenia poza starą, brzydką tablicą, jakich u nas nigdzie juz nie ma. Ławki to zbite z desek, nieoszlifowane i niepomalowane siedziska z blatem do pisania.
Weszłam do jednej z takich klas, okna pootwierane, drzwi także. Zresztą okna tylko dwa i to małe. Dzieciaki od razu wyskoczyły do mnie, śmieją się, machają. Nikt ich nie prosił o taki entuzjazm. Czasami zazdrość bierze jak się widzi ich radość z niczego. Wśród naszych dzieci taki spontaniczny odruch juz dawno zniknął, jaka szkoda.
Oglądając szkołę, chodząc po jej trzech kondygnacjach, mimo starań i myślę nie aż tak zduszonej, czy nieobecnej we mnie wyobraźni, nie mogę pojąć jak się tu taka ilość dzieci mieści.
Szkoła nie ma korytarza, wejście jest z zewnątrz po schodach i do klas wchodzi się z zewnętrznego balkonu. Na każdym poziomie jest pięć klas czyli razem piętnaście, jedna taka klasa to dodatkowo jakby sekretariat i pokój siostry dyrektor.
Toaleta jest na zewnątrz, to drewniana przybudówka, z której rozchodzi się niezbyt przyjemny zapach, szczerze – smród po prostu.
Jak to, piszę, że brud i smród, że bieda, a dzieci niby ze slumsów w pięknych ubrankach?
Po pierwsze jak się patrzy na ich rodziców już tej wykwintności nie widać, po drugie często to co mają na sobie to ich jedyny kapitał, wizytówka. I jak na nic nie stać to chociaż ubrać się jakoś trzeba. Dom to drewniana buda z wychodkiem na zewnątrz, zresztą kto w nim siedzi, pierze się, je, siedzi, głównie na powietrzu. Zresztą pamiętamy sami czasy, gdy u nas sukienka u tzw. prywaciarza kosztowała czasami całą pensję i trzeba było zbierać na nią przez parę miesięcy albo dokładała się do niej cała rodzina. Tak też to wygląda tutaj.
Palec Boży
Ostatnim punktem wizyty był poczęstunek, przygotowany w jednej z klas. Czekał zastawiony stół z tradycyjnym menu poczęstunkowym: ryżem, kurczakiem, rybą, plantanami, owocami, piwem, colą i wodą.
Siostra dyrektor poza rolą dyrektorki pełni chyba także funkcję kelnerki, bo cały czas gdzieś biega i przynosi kolejne potrawy, zachęca do jedzenia. Wreszcie trochę mogła usiąść przy nas, do mnie mówi trochę po polsku, pamięta jeszcze jak była młodą dziewczyną. Niezwykła.
Ojciec Darek prostuje potem, abym nie myślała, że kwiaty dostałam ot tak. Po prostu zainwestowano we mnie licząc, że znajdę pomoc dla szkoły i dzieci.
Pomoc, ale gdzie?
Gdzie? To może nie moje zmartwienie na teraz. Skoro „ Góra” zadbała o to, żebym się tu znalazła to ma swój cel i ma już gdzieś i ludzi, i środki, ja najwyżej będę musiała to wszystko powiązać. Jak to w życiu bywa.