Tata pyta pięcioletniego Aleksandra:
– Co ci się najbardziej podoba u tatusia?
Aleksander po chwili zastanowienia, odpowiada:
– Mama.
– Kiedy ci się wydaje, ze twoja rodzina jest dobra? – zapytano pewna dziewczynkę.
– Kiedy mamusia i tatuś całują się – odpowiedziała.
Rodzice wcale nie muszą się chować w szafie, kiedy chcą się pocałować. Za każdym razem, kiedy się całują, na dzieci spływa fala cieplej i radosnej nadziei. Wiedzą bowiem dobrze, ze wzajemna miłość i jedność rodziców jest jedną pewną skalą, na której mogą budować swoje życie.
Bruno Ferrero, Czy jest tam ktoś?
Mama, tata, dzieci – taki standardowy i wydawałoby się oczywisty model rodziny. Wiecznie zakochani w sobie rodzice i szczęśliwe dzieci – to już niekoniecznie takie oczywiste. Ale co zrobić, gdy jest mama, ale nie ma taty? Albo gdy są dwie mamy? Albo gdy jest jedna mama, ale dzieckiem zajmują się dziadkowie?
Większość pewnie zapyta teraz – ale jak to dwie mamy? Otóż, w Peru wszystko jest możliwe. Niestety coraz częściej dowiadujemy się, że nasze dzieci wychowują się w rodzinach zdeformowanych. Chyba najbardziej szokujące było dla nas odkrycie, że trójka rodzeństwa, która przychodzi do oratorium mieszka w domu, w którym jest tata i dwie mamy. Dlaczego? Bo tata ma dzieci i z jedną i z druga, więc wszyscy mieszkają razem. W Polsce nie do pomyślenia? W Peru nikogo to specjalnie nie dziwi. Bo skoro królują wolne związki i małżeństwo jest tak samo dziwne jak ładny piętrowy murowany domek, to czego można się spodziewać.
Na początku zastanawiałam się, po co tym Peruwiańczykom dwa nazwiska. I czy zamiast Sugey Lesly Casaverde Zapata nie mogłoby być po prostu Sugey Zapata. Ale wypełniając tabelki z informacjami dotyczącymi moich Laurit (czyli grupy dziewczyn w wieku od 13 do 17 lat, z którymi prowadzę spotkania formacyjne), zrozumiałam po co. Otóż, w Peru wręcz niezbędne jest, żeby każde dziecko miało nazwisko ojca i matki. Inaczej nikt by się w tym wszystkim nie połapał. Bo jak na przykład w jednym domu każde dziecko miałoby tylko nazwisko SWOJEGO ojca, to nikt po nazwisku nie doszedłby do tego, że są rodzeństwem. A tak mają też nazwisko matki, więc przynajmniej wiadomo, że są rodzeństwem.
Takie właśnie tabelki, które na początku wydawały mi się tylko kolejnymi formalnościami, są najlepszym sposobem na poznanie relacji w rodzinie naszych dzieci. Są też najprostszą drogą do załamania się. Bo jak na przykład 14-letnia dziewczyna z zakłopotaniem mówi mi, że nie wie jaka jest data urodzenia jej ojca, bo go nie zna, to ja mam łzy w oczach. Albo jak kolejna prosi, żeby lepiej wpisać dane jej dziadków, bo mama z nią mieszka, ale jej nie wychowuje, to we mnie w środku wszystko się bulwersuje.
Bo od razu mam wizje tego, jak muszą się czuć w takim domu te wszystkie dorastające dziewczyny. Przecież sama wiem, jak ciężko jest się odnaleźć w świecie, jak się ma te naście lat, a co dopiero odnaleźć się, gdy ma się nawet problem z własną tożsamością. Bo czasem chciałoby się wiedzieć więcej o kimś, kto przyczynił się do twojego istnienia na tym świecie, niż tylko jak miał na nazwisko.
W takich sytuacjach, jeszcze bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że te dzieci bardzo potrzebują miłości. I że tak naprawdę nie wiedzą, co to znaczy miłość. Ani jak powinna wyglądać relacja pomiędzy dwojgiem ludzi, którzy się kochają i chcą założyć rodzinę. Oni nawet nie wiedzą jak wygląda prawdziwa rodzina. Dlatego jestem tutaj po to, żeby im pokazywać codziennie od nowa, co znaczy kogoś kochać. Dlaczego to źle, że tata żyje z dwiema kobietami. I czemu w Polsce ma się dzieci dopiero po ślubie i wystarczy jedno nazwisko.
Dorota Rudzinska, Peru, Piura, 16 listopada 2011