Dzieci manipulują emocjami. Sylwia uśmiecha się i przynosi mi ulgę jak świeża woda w skwarny dzień. Florence obraża się i kłuje mnie jak szpilka w szyje, gdzie skóra jest najcieńsza.
John siedzi na piasku i podartym rękawem obciera łzy. Piłka, która przelatuje obok niego, wymazuje bolesne wspomnienie. John wstaje i uradowany biegnie. Nie pamięta, żeby przetrzeć ostatnią łzę, która spływa po policzku.
Codziennie staram się nie wypaść z toru tej emocjonalnej sinusoidy.
Kieruję gałki oczne na godzinę dwunastą, patrzę w niebo i wzdycham głęboko, gdy Florence po raz siedemdziesiąty obraża się, że jest druga, a nie pierwsza.
Ściskam zęby, gdy Johny wyrywa innym dzieciom pisak, bo ten który trzyma już mu się znudził.
Przestaje kalkulować, gdy trzymam w ręku dziesięć kartek, a dzieciaków jest dwudziestu trzech. Jedni piszą, inni patrzą.
Nie udaje Pitagorasa, gdy chłopaki z dziewiątej klasy proszą, żebym pomogła im w zadaniu z matematyki, a ja nie widziałam, takich figur geometrycznych od pięciu lat.
Z piętnastki dzieci, piętnaście chce żeby opatrzeć im ranę. Z siedemnastki dzieci, siedemnaście chce, żebym odprowadziła je do domu. Z dwudziestki dzieci, dwadzieścia chce zanieść piłki do Oratorium, a piłek jest cztery.
Słońce zachodzi, odprowadzam dzieci do domu. Słońce zaszło, dzieci odprowadzają mnie do domu. Wieszają się na mnie jakbym była drzewem, a one małpami. Rozglądam się za siebie i wypatruję Krzyśka, który obiecał Maxwellowi pójść z nim do jego taty.
– Where is Chris?- mówię sama do siebie.
Florence chwyta mnie za rękę, kieruje kamienny wzrok w moją twarz i grobowym głosem mówi: Chris is dead.
Wypadam z toru. Nie wiem czy ją zignorować, czy pochwalić za pierwsze dobrze sklejone zdanie po angielsku.
Zamykamy z Krzyśkiem drzwi od oratorium i idziemy na wieczorną modlitwę. Żegnają nas głosy z drzewa, które rośnie pod bramą. Na drzewie skaczą dzieci.
Dziękuję za każde.
Ilona Kaczmarek
9 września 2012
Zambia, Lufubu