Lubię piątki i to nie dlatego, że zaczyna się weekend. To jedyny dzień, w którym nie mam ani minuty odpoczynku. Lubię ten dzień, bo od nieustannego biegania serce szybciej wali, a krew buzuje w ciele.
Wstaję rano na wspólnotową modlitwę, aby rozpocząć dzień z Bogiem. Potem szybka arepa i lechosa, czyli wenezuelskie wydanie chleba i soku na śniadanie. Następnie szybko biegnę przez dwa boiska do szkoły, aby wraz z uczniami wysłuchać salezjańskie słówko i pomodlić się. W piątki dodatkowo uczestniczymy w patriotycznym apelu z elementami historycznymi. A na koniec apelu odśpiewujemy hymn narodowy Wenezueli.
O 8:00 zaczynamy naukę. Na moją lekcję mogą przyjść uczniowie, którzy mają problemy z matematyką lub inną materią. Niektórzy z nich nie umieją czytać, nie znają liter i numerów. To wielka radość, gdy po pewnym czasie nauki słyszę od uczniów, że zaliczyli sprawdzian. W przerwie zaś spędzamy wspólnie czas na graniu w siatkówkę lub rozmawianiu. W każdy piątek mam możliwość uczestnictwa wraz z młodzieżą we Mszy Świętej. To trudny moment dla wszystkich jej uczestników. Większość uczniów nie jest katolikami. Część z nich to ewangelicy, pseudo ewangelicy lub po prostu niewierzący.
Pamiętam dobrze moje pierwsze dni w tej szkole. Pierwsze piątki, kiedy czułam się jak zwierzątko w ZOO. Wszyscy podchodzili, oglądali mnie i komentowali coś między sobą. Idąc do Komunii podczas Eucharystii musiałam brać trzy głębokie wdechy, aby w skupieniu pokonać niewielki odcinek drogi dzielący mnie od kapłana. Gwizdom i komentarzom nie było końca.
Minęło pięć miesięcy. Młodzież przychodzi, aby porozmawiać na przerwach. Chętnie spędzamy wspólnie czas. Traktują mnie normalnie. Jak osobę. Mimo odmienności wyznań, wszyscy uczniowie są obecni na Mszy Świętej, a na koniec przekazują sobie znak pokoju. Nie ważne, ile kto ma lat, jaki kolor skóry, oczu i włosów, czy jest nauczycielem czy uczniem. Panuje tu przyjacielska atmosfera.
Wreszcie przychodzi czas na kluby. To dla młodzieży czas na zabawę. Dla niektórych jednak oznacza naukę. Każdy wybiera zajęcia które lubi. Wariantów jest sporo, od różnych rodzajów sportu, gier, po matematykę, angielski i tańce. Tym akcentem kończymy zajęcia i jednocześnie tydzień nauki w szkole. Za każdym razem tęsknię za tym co już się wydarzyło i czekam na kolejny tydzień.
Po południu wracam spełniona do domu, czyli do Centrum Młodzieżowego. Niemal z prędkością światła pochłaniam obiad, aby już za chwilę znaleźć się w oratorium. W piątek, jak każdego dnia dzieci przychodzą chętnie. Odrabiają lekcje ze szkoły, mimo że mają początek weekendu. Uczymy się nowych rzeczy. Wspólnie gramy i bawimy się. Na misji salezjańskiej w San Felix dzieci mają swoich przyjaciół. Nie ważne, ile kto ma lat: 5, 9 czy 12. Czy pojawił się w oratorium wczoraj, kilka tygodni temu lub miesięcy. Żyjemy tu jak w rodzinie.
Lubię piątki, bo każdą moją ostatnią siłę mogę poświęcić tym, do których zostałam posłana. Ostatnią siłę przed kolejną, którą otrzymuję od Boga!
Małgorzata Wiśniewska
Wenezuela, San Felix
27 marca 2014