Latynoskie serce

Myślałam, że łatwo mi będzie stąd wyjechać. W końcu tyle już się tutaj nadenerwowałam. Na brata Osbela, który jest odpowiedzialny za estudio dirigido, a nawet nie próbuje udawać, że mu zależy na tym oratorium, na dzieciach, na poziomie nauczania. Na nowego księdza – dziadka, który snując swoje teologiczne wywody przy kolacji powoduje, że wszystkim chce się odejść od stołu, żeby tylko nie słuchać jego wątpliwych teorii na temat papieża, objawień Maryi czy faktografii biblijnej. Na całą tą wspólnotę razem wziętą, która tylko utwierdza mnie w przekonaniu że nigdy nie mogłabym być zakonnicą. Na ludzi w Bosconii, którzy wiedzą o tobie więcej niż ty sam. Na to, że jako wolontariuszce – tego mi nie wypada, na to nie mam czasu, a o tamtym to lepiej w ogóle nie myśleć.

A jednak… Kiedy sobie pomyślę, że właściwie już za tydzień mam stąd wyjechać, jakoś ciężko to wszystko zostawić. Tak po prostu wyjechać. Wsiąść do autobusu i cieszyć się, że w końcu zobaczę mojego „novio”, moich przyjaciół, mamę, babcię, brata, ojca… Jak mam zostawić moją Nayelli, która razem z Jadirą nie odkleja się ode mnie od momentu przekroczenia bramy oratorium aż do wyjścia.

Mojego Angela, który codziennie przychodzi, wita się, a potem klepie mnie po ramieniu i z uśmiechem mówi: Señorita, znów mam dużo zadań z matematyki. Jak mam zostawić swoich bliźniaków z turno tarde, których uciszenie kiedyś było moim największym wyzwaniem, a teraz są przykładnymi uczniami, w dodatku chodzą za mną i powtarzają, żebym nie wyjeżdżała, bo oni już się przywiązali i będą tęsknic. Albo moje dzieci z oratorium peryferyjnego jak mam zostawić? Przecież to one, w każde niedzielne popołudnie dawały mi tyle radości, że ładowały moje baterie na cały tydzień.

Jasne że są rzeczy, za którymi płakać nie będę. Jak na przykład wiecznie niedomagający prysznic, w którym albo nie ma wody, albo kabelek wypada tak, że musisz się nieźle namęczyć, żeby w ogóle się umyć. Nie będę też tęsknić za ewangelikami wykrzykującymi swoje „boskie” przemówienia zanim jeszcze zdążysz otworzyć oczy. Ani za panem krzyczącym co rano „El paaaaaaan” i budzikiem wybijającym bezlitośnie 6.15. Za tym, że nie ma internetu, wtedy kiedy ty się akurat umówiłaś na skypie. Za Big Brotherem 24 h na dobę, który wie co robisz, gdzie wychodzisz, z kim rozmawiasz, nawet czy jadłaś dzisiaj śniadanie – też wie. Za ryżem podawanym do wszystkiego, nawet jak na stole są już ziemniaki i makaron, też tęsknić nie będę.

Ale cremolady z guanabany, francuskich ciastek z monjarem blanco w środku (polskie toffi), pie de limon pieczonego przez siostry i empanadas z mięsem – tego będzie mi na pewno brakować. Będę tęsknić za okrzykami „Señorita Doris” na naszej dzielni, za muzyką grającą za oknem i sąsiadami nadającymi ciągle te same przeboje. Za oglądaniem gwiazd z betonowego boiska. Za zapchaną i rozklekotaną combi, która kursuje po całym mieście i kosztuje tylko sola, też będę tęsknić. I za sokiem z wyciskanych przy tobie z pomarańczy. I za weselnymi melodiami na Mszy, zwłaszcza tymi z „laj, laj, la, la, laj, laj” albo „u, u”. I za marinerą tańczoną z okazji każdego święta i za gorącymi rytmami cumby…

Nie da się ukryć, że zostawiłam w Peru kawałek swojego serca… Przez te 9 miesięcy zdążyłam pokochać ten latynoski kraj z jego wadami i zaletami, pokochać tych ludzi, ich kulturę – taniec, muzykę, te ich specyficzne obyczaje i tradycje. Ten ich gorący temperament. Te ich czarne albo ciemnobrązowe oczy. Tą ich skórę o kolorze mlecznej czekolady błyszczącą się w słońcu jak świeżo rozłupany kasztan. Te ich tandetne stroje z wzorami we wszystkich kolorach tęczy. To pewnie całkiem normalne, a z drugiej strony takie mało wygodne – mieć serce rozdarte pomiędzy dwa kontynenty…

Dorota Rudzińska, Peru, Piura, 28 maja 2012

Udostępnij

Przeczytaj jeszcze

Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej. Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.