Krzyk Mnicha który czeka

Ojcowie pustyni radzili mnichom, którzy znaleźli się w bardzo ciężkich terminach, żeby nie uciekali, żeby spali, jedli, robili cokolwiek, ale żeby się nie włóczyli, nie rezygnowali, siedzieli w celi. Mówi się, że ludzie będą chcieli tego samego, co ludzie Boga, jeśli ujrzą piękno sprawy Bożej – czyli konkret, owoc przyjaźni z Bogiem. Nie tajemniczą, bezcielesną pustkę.

Dziś święto osób konsekrowanych – zakonnic i zakonników, mnichów i mniszek, członków instytutów świeckich i pustelników oraz konsekrowanych dziewic i wdów. Oglądam zatem najlepszy, w ostatnich latach, film o życiu zakonnym pt. „Ludzie Boga” (fr. Des hommes et des dieux) i czytam rozmowę prowadzoną na kanwie filmu z trapistą o. Michałem Zioło.

Na długo po projekcji filmu w uszach pulsuje bezradny krzyk o. Christophera: „Uratuj mnie!”. Katolik nad Wisłą raczej nie krzyczy w czasie modlitwy. Poczyta o Bartymeuszu, ale sam jakoś nie ma odwagi… – stwierdza Marcin Jakimowicz a o. Michał odpowiada:

– Może jednak krzyczy, ale bez świadków? Kto to wie… Może krzyczał, ale później miał przeprawę z antyterrorystami, bo zaniepokojony sąsiad wezwał… Odwagi raczej mu nie brakuje, ale to praktyczny umysł i woli pokrzyczeć „na” niż „do”. Na przedstawicieli Boga, bo pod ręką, w domu na kobietę (kobieta chce, Bóg chce), a w internecie na księdza, bo ogólnie męczący i gorszący. W parku na przedstawicieli natury, która niesprawiedliwie rozdzieliła talenty w firmie, no, oprócz rozumu oczywiście – więc dostaje się kotu, psu i wiewiórce, bo co jej tak wesoło. Poza tym Polak ma doskonale rozwiniętą orientację i już z góry wie, kto zawinił, kto jest przyczyną jego nieszczęść i gdzie czai się wróg – też pod ręką, oczywiście. Nie ma więc potrzeby odwoływać się do Najwyższej Instancji. Polak raczej nie lubi siebie, wstydzi się siebie, umiera na myśl, że mógłby się skompromitować, stać się przedmiotem żartów, on – właściciel cudownie opanowanego mentorskiego tonu, on, który zna się na wszystkim, on, który reprezentuje sławne, ale nieszczęśliwe plemię i ma zadziwić świat, oczywiście wstrzymujący oddech. A pokrzykiwanie do Boga jest jakieś takie, no, nienormalne, niepoważne. Nie zapominajmy, że Polak-katolik jest pod spodem też trochę niewierzący, dlatego lgnie do dużych zgromadzeń, które go niosą, z których czerpie siłę, które go reprezentują oficjalnie przed światem. Indywidualnie raczej z Bogiem się nie spotyka. Nie lubi krępujących sytuacji sam na sam.

Podczas naszej ostatniej rozmowy – przypomina dziennikarz – przytaczał Ojciec słowa brata Łukasza z Tibhirine: „Mnich to facet, który stoi sobie na peronie dworca i czeka. Ktoś czyta gazetę, inny przechadza się nerwowo, gadając przez komórkę, a on sobie stoi i czeka. Ludzie na niego patrzą i mówią: »Skoro on czeka, to znaczy, że pociąg przyjedzie«”. I co? Pociąg nadjeżdża? Ludzie zaczynają nerwowo spoglądać na zegarki… Dali się już nabrać na kilka fałszywych alarmów.

– Nie wspomniał pan jednak nic o uczuciu wdzięczności u tych czekających ludzi… No, że ten mnich to nie jest jednak rzecznik prasowy plemienia Majów! Ten to dopiero potrafi ludzi wkurzyć! Wykosztowali się na schrony, pojednali z teściową, wysłali dzieci do innej strefy czasowej, a ten odwołuje koniec świata i przeprasza. Poza tym nie jest tak smutno na tym peronie, jak nam się wydaje – proszę się rozglądnąć i posłuchać. Ci od megafonów dworcowych, czyli dominikanie, nadają przez nie rekolekcje ostatniej szansy, puszczają kojącą gregoriankę i zapraszają do dworcowej księgarni, gdzie nabyć można książkę „Dzikie czekanie, czyli jak bez przemocy wygarnąć zawiadowcy, co sądzę o tym opóźnieniu”. Konduktorki od Rydzyka sprawdzają miejscówki i czy zostawiliśmy gdzie trzeba niepotrzebny przecież w drodze do nieba bagaż. Tam, gdzie trzeba, czyli w przechowalni bagażu Ojca Dyrektora. Z dworcowego McDonalda przyjaźnie kiwa nam ksiądz Sowa. Ktoś w fosforyzującej kamizelce, podobny do Szymona Hołowni, przechadza się po peronie i rozdaje ulotki „ABC łatwego wsiadania do wagonu” oraz tabletkę z krzyżykiem dla cierpiących na chorobę lokomocyjną. Ktoś z brodą ks. Zalewskiego przechadza się z potężną miotłą i zagląda w zakamarki, szukając porzuconych papierów. Belgijscy koledzy tego stojącego mnicha z siatkami pełnymi butelek głośno zachwalają: „Piwo jasne, piwo jasne, piweńko!”. Mężczyźni w cywilu z młotkami na długim trzonku do obstukiwania kół i głów (widać, że należą do służb mundurowych, chyba jezuici) ostrzegają dyskretnie przed pojawiającymi się na torach drezynami linii regionalnych, bo to sekta i totalny gold amber. A farorze z Katowic kręcą się, kręcą na ławkach, zerkają i mówią: „No to jak nic nie jedzie, to my te tory trocha poprawimy”, i ruszają z dźwigiem. A z góry Pan nasz na to patrzy i nie chce śmierci grzesznika, ale żeby się nawrócił, dlatego się spóźnia. A mnich? Jak stał, tak stoi. Chyba mu wszystko jedno, bo oddał swoje życie, składając ślub ustawicznego nawrócenia.

całość w tygodniku Gość Niedzielny

Udostępnij

Przeczytaj jeszcze

Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej. Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.