Jakby ktoś się zastanawiał, czy w Ugandzie jedynym środkiem komunikacji są własne stopy, to śpieszę donieść, że nie tylko. Dróg ani poruszających się po nich pojazdów tu nie brakuje. Ruch jak na byłą kolonię brytyjską przystało, odbywa się po lewej stronie jezdni. Z tego powodu w samochodzie kierownica znajduje się po prawej stronie, zaś skrzynię biegów obsługuje się lewą ręką. Przełączniki na desce rozdzielczej też znajdują się z drugiej strony. Wiem to wszystko, bo czasem prowadzę tutaj samochód. Przestawienie i przystosowanie zajęło mi trochę czasu. Podczas wymijania muszę też pamiętać, żeby mieć samochód po prawej stronie. Na szczęście nie wybieram się daleko. Najwyżej na łąkę, po trawę dla krów, czy do najbliższego miasta, gdzie ruch jest niewielki. Zresztą nie chciałbym jeździć dalej.
Sposób prowadzenia samochodu przez Ugandyjczyków trochę mnie przeraża. Ruch lewostronny, to w zasadzie jedyny przepis drogowy tutaj przestrzegany. Do pozostałych kierowcy podchodzą z dużą dozą elastyczności. Często obowiązuje prawo silniejszego. To znaczy większy samochód ma pierwszeństwo, a raczej je wymusza. W razie czego klakson rozwiewa wszelkie wątpliwości. Pieszy też nie ma lekko. Sam musi zadbać o swoje bezpieczeństwo. Trzeba mieć oczy dookoła głowy, zwłaszcza jak się w mieście przechodzi przez ulicę. Drogi są różne. Od bardzo dobrych do gruntowych. Te ostatnie przeważają. Jak są suche to jeździ się po nich całkiem dobrze. Trzeba tylko uważać na dziury. Po każdym większym deszczu woda spływając rozmywa ziemię i pojawiają się nowe. Zresztą jazda po deszczu to duże wyzwanie.
Drogi są mokre i gliniasta ziemia staje się śliska. Łatwo wtedy o poślizg. Gdzieniegdzie jeździ się jak po lodzie. Zarzuca to w lewo, to w prawo. Można też utknąć. Zdarzyło mi się to już wiele razy. Wtedy trzeba zasięgnąć pomocy osób trzecich. Zwykle zabieram kilku chłopaków ze sobą. Tak na wszelki wypadek. Przez poruszanie się po polnych drogach nabieram umiejętności w jeździe terenowej. Zwłaszcza że samochód, który prowadzę, nadmiaru mocy nie ma i napęd tylko na tylnej osi.
Samochody tutaj to w większości używane pojazdy sprowadzone z Japonii. Tam też obowiązuje ruch lewostronny. W zdecydowanej przewadze są Toyoty, choć Mitsubishi czy Nissany też spotykam. Europejskie marki są rzadkością, ale jednego Mercedesa już widziałem.
Środków komunikacji w Ugandzie nie brakuje. Jednym z najpopularniejszych jest boda-boda. Coś jak nasza taksówka, tylko w wersji dwukołowej. Poza kierowcą potrafią na nich jechać nawet trzy osoby lub przewozić gigantyczny pakunek. Na tych motocyklach jeździ się przyjemnie i szybko. Łatwo przebić się przez korki w mieście. Tylko że jest to też trochę niebezpieczne, bo jeździ się bez kasku, a kierowcy traktują przepisy drogowe bardziej jako wskazówki. Oczywiście są też normalne taksówki, ale te są znacznie droższe.
Drugim najpopularniejszym sposobem przemieszczania się jest matatu. To taki prywatny bus. Obsługiwany przez dwie osoby: kierowcę i konduktora. Ten ostatni zajmuje się obsługą pasażerów. Trzeba go zapytać dokąd jedzie dany kurs, a jeśli kierunek zgadza się z naszymi oczekiwaniami, to wsiąść. Płaci się w trakcie jazdy, czy przy wysiadaniu. Oczywiście samochód nie ruszy, dopóki wszystkie miejsca nie będą zajęte. Wewnątrz mieści się 14 pasażerów, ale udaje się wcisnąć więcej. Czasem czuję się jak śledź w beczce. Wykorzystywany jest każdy fragment wolnej przestrzeni. Wzdłuż przejścia znajdują się rozkładane siedzenia. Niekiedy żeby wysiąść, trzeba poruszyć połowę pasażerów. Zwłaszcza jak się siedzi w ostatnich rzędach. Pomimo tych drobnych wad jest to tani i bezpieczny sposób poruszania się. Z niego najczęściej korzystam.
Wojciech Zawada, Uganda, Namugongo, 16 listopada 2011