Happy Birthday

Dziś nieśmiało oglądam się za siebie. Pierwszy misyjny miesiąc dobiegł końca. Pierwsze misyjne zaskoczenie, pierwsze podskoki radości, pierwsze łzy wzruszenia, pierwsze łzy bezsilności i tęsknoty. Spodziewałam się afrykańskiej gorączki radości, a po pierwszym miesiącu w mojej głowie, jak sęp krąży pytanie: I po co to wszystko? Krąży i poluje na moją motywację do pracy.
Dziś jadę na wstecznym. Do pierwszych podsumowań misyjnych dołączam te życiowe. Dziś zostawiam za sobą pierwsze ćwierć wieku życia.

Zderzenie z urodzinowym marzeniem

4 listopada. O 5:15 budzi mnie znajomy odgłos budzika. W pokoju ciemno, ale jeszcze tylko przez chwilę. Za 15 min zaczną wdzierać się pierwsze promienie słońca. Zanim mnie dopadną mam chwilę na marzenia. Bo tak szczerze, to kto nigdy nie marzył o niespodziance z okazji urodzin?
O 5:30 promienie słońca przypominają mi, że powinnam już wstać. Otwieram oczy i w chmurze myśli widzę baner zawieszony nad swoją głową:
„Happy Birthday! Witamy w nowym ćwierćwieczu!
Przypominamy: jesteś w Afryce – 12 tysięcy kilometrów od domu.
Proszę zostawić wszelkie oczekiwania pod poduszką”.
Kiedy ostatnio zrobiłam komuś niespodziankę urodzinową? Przeszukuję swoją pamięć i ze wstydem przyznaję, że nie pamiętam. W zabieganej Warszawie urodzinowe kartki z kalendarza były na końcu mojej listy zadań. O własnych urodzinach najczęściej przypominał mi telefon od babci.
Panie Boże, zabierz ode mnie wszystkie oczekiwania i pozwól cieszyć się tym, co przyniesie dzisiejszy dzień. Po porannej modlitwie czas na śniadanie. Tuż przed jadalnią wpadamy w ramiona Morin, kobiety, dzięki której nasz salezjański dom jest  najczystszym w całej Afryce.
– My Karolina and Paulina! My gifts from God! (Karolina I Paulina. Moje prezenty od Boga)- wita nas Morin. 
Nie, nie. To nie urodzinowe pozdrowienie. To po prostu zwykły dzień. Zajmujemy swoje stałe miejsca. Ja przy jednym policzku Morin, Paulina przy drugim. Czas na poranną dawkę uścisków i życzeń od Morin na dzisiejszy dzień. To już codzienna tradycja. Morin nie potrzebuje specjalnych okazji. Dla niej najlepszą zachętą jest to, że po prostu jesteśmy.

Urodzinowy labirynt

Wieczorem nikogo nie zastaję w jadalni. Pauliny nie ma w pokoju. Cicho, głucho. Wszędzie zgaszone światła. Jakieś przytłumione dźwięki dobiegają z zewnątrz. Idę w ich stronę. Poruszam się jak w ciemnym labiryncie. Niepewnie stawiam stopy, a jedną ręką asekuruję się przy ścianie. W lewo, w prawo, jeszcze raz w lewo. Za zakrętem, w drzwiach, które prowadzą na taras przebija się pulsujące światło. Nieśmiało wychylam głowę. Mój wzrok jeszcze nie zdążył złapać ostrości, kiedy stopy oderwały się od wybetonowanego podłoża, a ciało szybowało podrzucane przez prenowicjuszy.
Pod dachem balony i urodzinowa kartka wielkości telewizora plazmowego wiszą na sznurku na pranie. Krzesła stoją w okręgu, a pośrodku nich dymiący grill. Na stole sałatka warzywna, pomidory z cebulką i polska nshima (puree ziemniaczane). Szklanki przystrojone białymi serwetkami, kolorowe napoje, a na deser lody. Czy na pewno jestem w Afryce? Czy na pewno Pan Bóg wysłał mnie do męskiej wspólnoty?
W takich okolicznościach szokują mnie kartki z balonami, które otrzymałam. Jadalne akcenty – to już chyba fatamorgana!
12 mężczyzn z Czarnego Lądu tańczy wokół grilla i śpiewa zupełnie niezrozumiałe dla mnie pieśni. Co jakiś czas z mieszanki dźwięków wyłapuję swoje imię. Potem taneczna procesja z ciastem i  zdmuchuję świeczki. Na koniec dostaję gruby rulon szarego papieru przewiązany przeźroczystą torebką foliową. W środku życzenia od każdego z moich nowych współbraci i oczywiście od mojej misyjnej siostry Pauliny. Są wszyscy. Cała misyjna rodzina.
Jeszcze telefon od misyjnych sióstr z Lufubu, wiadomość z Mansy, sms z Polski i jakiś mail na skrzynce. Tegoroczne urodziny były obfitsze w niespodzianki niż którekolwiek z wcześniejszych.

Ostatnia wiadomość

Wracam pamięcią do dzisiejszego poranka i uśmiecham się sama do siebie. Pan Bóg musi lubić niespodzianki. Z uśmiechem na twarzy układam się do snu. Jeszcze ustawiam budzik w telefonie. Na ekranie pulsuje powiadomienie o nieodebranej wiadomości. W treści krótkie „wszystkiego najlepszego” i  jeden link. Tylko jeden, więc zerkam jeszcze przed snem. Otwieram.
Kolejne kilka minut płaczę. Na przemian ze śmiechem i ze wzruszenia. Znów zostałam porwana. Tym razem na spacer po ukochanym parku na Pradze, w towarzystwie przyjaciół i mojej polskiej wspólnoty. Siedmiominutowy seans filmowy przyniósł kawałek mojego domu do Afryki.
Filmowy spacer doprowadza mnie przed budynek rodzinnego kościoła. Przekraczam próg i kieruję się po schodkach w dół. Do oczu napływają łzy. Jestem w Afryce, a urodzinowy wieczór kończę w moim parafialnym kościele, gdzie patrzę na Pana Jezusa.
W urodzinowym prezencie dostałam odpowiedź na moje pytanie. I po co to wszystko?
„Zapominając o tym, co za mną, a wytężając siły ku temu, co przede mną, pędzę ku wyznaczonej mecie, ku nagrodzie, do jakiej Bóg wzywa w górę w Chrystusie Jezusie.” Flp 3, 13-14
Oazo na Skarce (i nie tylko Oazo) – DZIĘKUJĘ!:)
Panie Boże, chciałam Afryki by dawać, dostałam Afrykę by przyjmować. Dziękuję Ci, że przez ręce innych ludzi nosisz mnie na rękach.

Karolina Gajdzińska

Udostępnij

Przeczytaj jeszcze

Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej. Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.