Przeciwko nadużywaniu języka religijnego do wyrażania swych flustracji antyekologicznych
Spotkaliście kiedyś „świeckiego apokaliptyka”? To ktoś taki, co „zamiast się zająć poprawą własnego życia, zajmuje się walką z globalnym ociepleniem”… który „za szczyt ascezy uznaje sikanie pod prysznicem”, „tak by zaoszczędzić trochę wody i uratować planetę”. Tego typu kuriozalne stwierdzenia pokazano mi w tekście autora, którego cenię za ciekawą publicystykę i odważne podejmowanie w niej tematyki religijnej. Tym razem nie potrafię jednak zrozumieć celu jego tekstu.
Pomijając podstawowe reguły metodologiczne przywołuje jakieś incydenty czy skrajne idee, aby wykazać z góry założoną tezę wspierającą temat o zarządzaniu strachem poprzez mówienie o globalnym ociepleniu.
Tak to dołącza do całkiem sporego zbioru debat publicznych, gdzie każda ze stron wie swoje i ma swoje niepodważalne autorytety, nie próbując nawet posłuchać się nawzajem. A posłuchać by nie zaszkodziło, bo powtarzane (za licznymi bardzo podobnymi tekstami) zarzuty zostały po wielokroć wyjaśnione, tłumaczone, przedyskutowane – poza jednym, że jest to wbrew interesom najzamożniejszych krajów świata.
Wykreowany przez autorów problem ma jasno zdefiniowanego wroga i „chłopca do bicia” – to „ekologowie” i „zwolennicy tezy o globalnym ociepleniu”.
Nie wiem, dlaczego obrońcy Bożego Stworzenia są tu obiektem takiej antypatii. Polecam wszystkim piszącym na te tematy liczne teksty proekologiczne papieży Jana Pawła II i Benedykta XVI na czele z encykliką Caritas in veritate (rozdz. IV) oraz orędzia na XLIII Światowy Dzień Pokoju „Jeśli chcesz krzewić pokój, strzeż dzieła stworzenia”.