Emmanuel – Bóg z nami

Zastanawiacie się pewnie, jak minęły mi Święta Bożego Narodzenia na Czarnym Lądzie. Szczerze mówiąc obawiałam się ich trochę. Myślałam, że będę bardzo tęsknić, że zabraknie mi tej specyficznej atmosfery, tej „magii Świąt”. A jednak były to moje najpiękniejsze Święta w życiu. Trzeba mi było wyjechać aż na drugi kontynent, zostawić moją rodzinę i przyzwyczajenia, aby doświadczyć prawdziwej głębi Bożego Narodzenia. Ale po kolei…

Jak wiecie, na Święta pojechałam razem z Kasią do Mansy – miasta położonego na północy Zambii. Jechałyśmy busem 13 godzin, drogą przez busz. Podczas 800 km drogi minęliśmy zaledwie trzy miasta. Poza nimi rozpościerał się krajobraz sawanny i tylko gdzieniegdzie były widoczne wioski. Droga była bardzo męcząca, ale na szczęście obyło się bez większych przygód i o 3.30 nad ranem dojechaliśmy do Mansy. Tam czekały już na nas dwie nasze polskie wolontariuszki – Ala i Ania.

Mansa to miasto zupełnie inne niż Lusaka. Zdecydowanie mniejsze, mniej hałaśliwe i dużo czystsze. Pełno w niej typowych afrykańskich chatek. Ludzie gotują posiłki przed domem, siedzą w cieniu drzewa. Wszędzie da się słyszeć język bemba, który jest tutaj lokalnym językiem. Chcąc przejść się wzdłuż jednej drogi trzeba przewidzieć na to sporo czasu, bowiem co kilka kroków jest się obklejonym, niczym lep na muchy, przez dzieciaczki, które koniecznie muszą się przywitać z „muzungu”.

Nadeszła Wigilia. Wszelkimi siłami starałyśmy się stworzyć atmosferę Świąt. Krzątając się w kuchni, przygotowując wigilijne potrawy, słuchając kolęd w tle, przystrajając nasz domek świątecznymi ozdobami. Jednak widząc za oknem wszędzie zieleń i czując na skórze gorące promienie słońca, ciężko było uwierzyć, że właśnie zaczęły się Święta. Zaczęłam trochę tęsknić za tą polską „magią Świąt”, za moimi bliskimi i za tą specyficzną atmosferą, którą da się poczuć tylko raz w roku. Ale zdałam sobie sprawę, że przecież jestem teraz wśród ludzi, którzy być może nawet nie mają za kim tęsknić, którzy być może nie mają nawet żadnych wspomnień z kolacji wigilijnej. Być może wielu z nich nigdy nie spędziło tych Świąt wspólnie ze swoją rodziną. Zamiast tego mają być może inne doświadczenia, których ja nie byłabym sobie w stanie nawet wyobrazić. Jestem więc niezłą szczęściarą, że miałam w te Święta za kim tęsknić i że mogłam wspominać moje poprzednie Wigilie spędzone wśród najbliższych.

Wigilię w tym roku spędziłam wspólnie z innymi wolontariuszami. Oprócz nas (czterech Polek), były jeszcze dwie Austriaczki i chłopak z Belgii. Rozpoczęliśmy wspólną modlitwą. Każdy mówił słowa Ojcze Nasz w swoim ojczystym języku. Taka wieża Babel, ale Pan Bóg zna przecież wszystkie języki. Nie zabrakło też dzielenia się opłatkiem. Inni wolontariusze nie znali co prawda tej tradycji, ale chętnie się w nią włączyli. Później był czas na kolację wigilijną. Na stole nie było karpia, za to znalazło się całkiem sporo polskich potraw. Był czerwony barszcz z uszkami, pierogi, krokiety z grzybami z buszu i pierniczki afrykańskie.

Pasterka rozpoczęła się o godzinie 19.00. Odprawiana była w języku bemba i trwała 3,5 h. Msza była długa, ale piękna. Tańce, śpiewy, niezliczone procesje, okrzyki radości. Nogi same rwały się do tańca, a ręce klaskały w rytm bębnów. Namacalnie dawało się odczuć tę radość ze zbliżających się narodzin Dzieciątka Jezus.

W Zambii jednak najważniejszym dniem jest Pierwszy Dzień Świąt. Z tego też powodu Msza była jeszcze bardziej uroczysta i trwała zaledwie 4h. Ludzie poprzychodzili odświętnie poubierani. Niektórzy w zbyt dużych garniturach, w podartych sukienkach, ale pomimo wszystko robili wrażenie. Podczas tej Eucharystii odbył się jeden ślub, a 13 młodych osób zostało ochrzczonych i przyjęło Pierwszą Komunię Świętą. Pierwszy raz w życiu miałam też okazję zatańczyć w procesji z darami. Pomiędzy kurami, a żywnością zanoszoną do ołtarza, wraz z Alą i Kasią starałyśmy się włączyć w uroczysty taniec. Z tego całego stresu nogi mi się trochę plątały, ale pierwsze koty za płoty – następnym razem będzie lepiej.

Z takich ciekawostek, to w trakcie całych Świąt, bardzo często można było usłyszeć: „Where is my Christmas?”. Nie były to jednak żadne życzenia. Należało to tłumaczyć: „daj mi prezent”. Z początku było to dla mnie dosyć dziwne, ale przecież Zambijczycy są z reguły bardzo bezpośredni, więc przestałam się w końcu temu dziwić i w odpowiedzi jedynie się uśmiechałam.

Święta minęły bardzo szybko i trzeba było wracać z powrotem do Lusaki. Podczas dłużącej się drogi rozmyślałam nad tym wszystkim czego w ciągu kilku ostatnich dni doświadczyłam. Miałam w sobie wielką wdzięczność za ten niesamowity czas i za te Święta spędzone w zupełnie inny sposób niż do tej pory. Ale cały czas zastanawiało mnie jedno – czy podczas tych Świąt naprawdę spotkałam nowonarodzonego Jezusa, czy wierzę w to, że On się we mnie na nowo narodził. Odpowiedź przyszła bardzo szybko. Dzień po powrocie z Mansy poszłyśmy do „mamy Carol”. Jest to Pani z USA, która prowadzi dom dla dzieci ulicy – Salvation Home (Dom Zbawienia). Niesamowita kobieta!!! Sama jedna opiekuje się ponad 35 osobową gromadką dzieci (głównie chłopców), które znalazła na ulicy.

Po krótkiej wizycie w ich domu musiałyśmy wrócić do siebie na placówkę. Samodzielne poruszanie się po zmroku jest tu dosyć niebezpieczne, dlatego jako ochronę dostałyśmy od mamy Carol kilku wyrośniętych chłopaków. Przez całą powrotną drogę rozmawiałam z jednym z nich. Opowiedział mi historię swojego życia. Miał zaledwie 15 lat, a tak wiele doświadczył już w swoim życiu. Zasłuchana z przejęciem w to co mówił, zapomniałam się nawet zapytać jak ma na imię. Dopiero przy naszej bramie, kiedy już się żegnaliśmy, zdążyłam go o to spytać. Odpowiedź była krótka i mówiąca sama za siebie: Emmanuel! A więc Bóg mnie w te Święta nie zostawił. Przyszedł do mnie namacalnie w osobie tego chłopca, który tak jak sam Jezus, doznał w życiu wiele cierpienia i poniżenia.

Joanna Grubińska
Zambia, Lusaka 9 stycznia 2012

Udostępnij

Przeczytaj jeszcze

Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczka) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Możesz określić warunki przechowywania cookies na Twoim urządzeniu za pomocą ustawień przeglądarki internetowej. Administratorem danych osobowych użytkowników Serwisu jest Katolicka Agencja Informacyjna sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (KAI). Dane osobowe przetwarzamy m.in. w celu wykonania umowy pomiędzy KAI a użytkownikiem Serwisu, wypełnienia obowiązków prawnych ciążących na Administratorze, a także w celach kontaktowych i marketingowych. Masz prawo dostępu do treści swoich danych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, wniesienia sprzeciwu, a także prawo do przenoszenia danych. Szczegóły w naszej Polityce prywatności.