Po dłuższej przerwie postanowiłem, że trzeba zająć się pisaniem tego blogu na poważnie. Tyle się u nas dzieje, można by pisać codziennie jakieś niusy. Gdyby nie ciągły brak czasu i problemy z dostępem do Internetu…
Na szczęście pomagają nam w tym nasi przyjaciele w Polsce dzięki aktywności Stowarzyszenia Przyjaciół Dzieci Słońca, które założyliśmy dwa lata temu. Dzięki Stowarzyszeniu, możemy na przykład korzystać z 1% podatku. W ubiegłym roku udało nam się nawet zebrać z tego tytułu ok. 64.000 zł. W tym roku „tylko” nieco ponad 31.000 zł. A potrzeby mamy chwilowo zwiększone, ponieważ budujemy nowy sierociniec w stolicy kraju, Yaounde, gdzie w międzyczasie wynajmujemy dom. Więcej napiszę w najbliższym czasie na temat tej budowy, ale dzisiaj chciałem przypomnieć
dlaczego przeprowadziłem się z częścią dzieci z Bertoua do Yaounde. To było w 2009 roku. Przyleciałem do Polski z naszą podopieczną Jacky Dangana, która chce się uczyć w Polsce położnictwa i wrócić do Kamerunu służyć swoim rodakom. Pomagałem jej w niezbędnych formalnościach (ile z tym męki, to jeden Pan Bóg wie). Najważniejsze, że się udało i od dwóch lat Jacky uczy się polskiego, najpierw jako studentka Studium języka polskiego na Uniwersytecie Łódzkim i rok później w Poznaniu, a w tym roku ma szanse rozpocząć wymarzone studia.
W międzyczasie doszło również do zmian administracyjno-personalnych w diecezji w Bertoua. Biskup w wieku 75 lat złożył dymisję, która została przyjęta przez Watykan, a równocześnie zgodnie z tutejszymi „zwyczajami” poprosił nas Dominikanów o opuszczenie plebanii, która była własnością diecezji, a nie Zakonu. Ze względu na zaistniałą sytuację mój przełożony o. Bruno Cadore OP postanowił przenieść mnie do klasztoru Dominikanów w stolicy kraju – Yaounde. Nastał również nowy odpowiedzialny za szkolnictwo katolickie, który postanowił nie respektować ustaleń zawartych z poprzednim biskupem, gwarantujących Misji-Kamerun, finansującej w całości dotychczasowe funkcjonowanie szkoły podstawowej, wpływ na dobór kadry nauczycielskiej oraz poziom nauczania. Z tego powodu, postanowiłem zaprzestać bezpośredniego finansowania szkoły, a naszym podopiecznym, z pomocą sponsorów szkoły, nadal zapewniać naukę w innych szkołach gwarantujących odpowiedni
poziom nauki. Tak że nasza pomoc trwa nadal i nawet możemy objąć nią większą niż dotąd liczbę dzieci, gdyż nie płacimy teraz pensji nauczycielom.
Zatem nie pozostało nam nic innego jak opuszczenie plebanii w Bertoua. Budynek i cały teren sierocińca nie jest własnością diecezji, tylko naszego Stowarzyszenia. Wynajęliśmy dom w Yaounde, spakowaliśmy dzieciaki z sierocińca i przeprowadziliśmy się do stolicy Kamerunu. Nasi zaś podopieczni, dzieci wspomagane przez adopcję serca, pozostały w Bertoua wraz ze swoimi rodzinami, a Misja Kamerun w dalszym ciągu wspiera ich naukę oraz często pomaga chorym uczniom.
Dodatkowo nie ułatwia nam sytuacji fakt, że mój powrót zaplanowany na lipiec, okazał sie niemożliwy – 1 czerwca odezwała się malaria. Spędziłem 4 godziny na ławce w mieście trzęsąc się jak osika raz z malarii, a dwa że mnie zgarnie zaraz policja jak jakiegoś kloszarda. Na szczęście miałem przy sobie chininę i po upływie jeszcze kilku kolejnych godzin wstałem z ławki miejskiej. Po przeprowadzeniu wnikliwych badań i konsultacjach ze specjalistami od medycyny tropikalnej zapadła decyzja, że muszę przez co najmniej kilka miesięcy zostać w Europie i poddać się intensywnemu leczeniu.
Po moim powrocie z Polski zaczęliśmy zajmować się rozwijaniem sierocińca w Yaounde i zaludnianiem na nowo „starego” sierocińca w Bertoua, który doglądam dojazdowo z klasztoru w Yaounde. Gdy pozostawałem kilka tysięcy kilometrów od Kamerunu, dzieci były pod opieką Marianny i Achilla. Ja nad wszystkim czuwałem przy pomocy codziennych emaili i sms’ow i innych internetowych komunikatorów. Dzieci miały, tak jak dotychczas, zapewnioną opiekę: spanie, wyżywienie, ubranie, oraz naukę, dzięki wspaniałomyślności i hojności Przyjaciół Misji Kamerun z całej Polski.
Sierociniec jest teraz w Yaounde, ale Bertoua to ciągle też nasza Misja-Kamerun. Co rusz ktoś przyjeżdża z Bertoua po pieniądze na szkołę dla dziecka, brata, siostry, kuzyna czy kuzynki. Często opiekunowie sierocińca jeżdżą do Bertoua i kontrolują sytuację na ile się da. Wkrótce napiszę o tym, jak nam się żyje w Yaounde i jak posuwa się budowa sierocińca.
o. Dariusz Godawa OP