Wstaję o 5:20. Szybkie śniadanie, szczotkowanie zębów i uśmiech do lustra. Zaraz po tym przemierzam placówkę, żeby znaleźć się w domu Sióstr. W malutkiej kaplicy każdego dnia moją misję zaczynam Mszą Świętą.
Po Eucharystii biegnę do szkoły. Po kilkudziesięciu krokach, przed moimi oczyma wyrasta ogromny budynek. Im jestem bliżej niego tym częściej słyszę „Hi Patrycja, how are you?”. Uścisk od Eva i rozpoczynam pracę!
Wchodzę do klasy. Dziś pierwsza matematyka, dodawanie w słupkach. Siadam przy Joice, rozwiązuje zadania bez większego problemu. Jestem z Niej dumna.
Chwilę po tym rozwiązuje te same zadania z Alisonem. Tłumaczę na wszystkie możliwe sposoby. Chłopak zrezygnował, kładzie się na ławce. Nic z tego. Może jutro będzie łatwiej.
Kolejny przedmiot. Pięć razy tłumaczę Jane, że oddychamy powietrzem, a nie wodą, a ona i tak zaznacza złą odpowiedź.
Emanuel obraża się na mnie, bo nie daje mu temperówki. Czas na przerwę. Nie, nie, nie na przerwę w pracy, ale na przerwę szkolną. Ja biegnę do kliniki. Połowa z moich pacjentów to symulanci. Potrzebują jedynie uwagi.
Przez godzinę wydaję witaminy i przyklejam plasterki na lekko pękniętą skórę. Drugą godzinę wydaję leki, masuje obolałe mięśnie, zakrapiam oczy i opatruje ropiejące rany.
Po szkole lunch, a zaraz po nim zajęcia z dziewczynkami z sierocińca. Czytamy, produkujemy kolczyki, czy wycieraczki, literujemy, uczymy się słówek, bądź gramy w nogę, lub skaczemy przez skakankę.
Ufff 16:40, czas na 50 minut przerwy! Odpoczynek szybko się kończy.
Gong wzywający na różaniec, odrywa mnie od filiżanki z kawą. Chwilę potem siadam w kaplicy i odmawiam „Zdrowaś Maryjo” z dziewczynkami.
Po różańcu biegnę do domu, zabieram materiały do nauki i czerwony długopis. Trzy minuty później siedzę z czterema dziewczynami z 4 klasy w pokoju do nauki. Dyktanda, ułamki, mnożenie, dzielenie. Godzina 19:30, mój dzień pracy się kończy!
Czyżby?
Wracam do domu, przygotowuje plakaty, tekturowe zegary i układ taneczny na dzień otwarty w szkole.
Każdego dnia to samo. Codziennie mimo, że padam ze zmęczenia dzień kończę ogromnym uśmiechem w stronę nieba. Dla żadnej pracy się tak nie poświęcałam. Żadnej pracy tak nie kochałam. Ta darmowa praca, na końcu świata, od świtu do zmierzchu czyni mnie najszczęśliwszą osobą na świecie.
Patrycja Szczeradłowska
Zambia, Lusaka
28 września 2013