Była choinka i wspólne nabożeństwo adwentowe do Matki Bożej, Królowej adwentu. Nawet i prezenty były. W czwartek kolejna wigilia, tym razem z pracownikami szkoły. A później zakupy, nocne pieczenie ciastek dla dwóch braci wyjeżdżających na święta, a w piątek znów zakupy, bo przecież kupienie tutaj wszystkiego co potrzebne, wcale nie jest takie proste. Zwłaszcza jak się wie, że na niedzielny obiad potrzebne jest ci mięso mielone, a w hipermarkecie, do którego w końcu udało ci się dotrzeć, akurat popsuła się maszynka do mielenia. Sobota to dzień, w którym zrozumiałam, co czuła moja mama w każdą wigilię. Cały dzień w kuchni przygotowując ciasta, uszka, barszcz, rybę po grecku, by w końcu przebrać się w biegu i zasiąść do kolacji. W dużo mniejszym gronie.
Był opłatek przysłany z SOM-u i barszcz z uszkami. Ale klimatu nie było. Bo klimat jest typowo polski. Nasza kolacja trwała 40 minut, a później każdy poszedł przygotowywać się do mszy, której nazwa -„Missa de gallo”– za nic w świecie nie kojarzy się z pasterką. Doris kojarzy się z kurą. (gallina-hiszp.). Podczas mszy, przed śpiewem Gloria, nastąpiło procesyjne „wniesienie Pana Jezusa i ułożenie w żłóbku”. A później radosne „Grande aplauso para Niño Jesus”, czyli wielkie brawa dla Pana Jezusa i koniecznie dla Matki Bożej także. Po mszy życzenia, uściski i pogawędki. Zwyczajem tutaj jest jedzenie kolacji dopiero po mszy świętej, dlatego dość szybko wszyscy udali się do swoich domów. My we wspólnocie spotkaliśmy się, aby wypić tradycyjną bożonarodzeniową gorącą czekoladę i zjeść pannetona, a o 24.00 fajerwerki. Zamiast je oglądać śpiewałyśmy sobie z Doris w kaplicy polskie kolędy.
Czy było ciężko? Było inaczej niż zwykle. I było pięknie. Bo Jezus wcale nie urodził się w dogodnych warunkach. Matka Boża na pewno nie taki klimat wymarzyła sobie do narodzin pierworodnego syna, w dodatku Syna Bożego. A jednak, narodził się w stajence, a i tak aniołowie wyśpiewywali Mu chwałę. Zabrakło polskiej magii świąt, którą kocham całym sercem, ale narodził się Bóg, a to o wiele ważniejsze od całej otoczki!
Anna Jałoszewska
Peru, Piura 9 stycznia 2012