Chociaż Benedykt XVI zrezygnował z papiestwa, długo jeszcze będziemy się karmić jego przesłaniem – mówi KAI abp Alfons Nossol.
Dodaje, że jest to program dla Kościoła na dziesięciolecia. We wtorek przypada rocznica, kiedy Benedykt XVI ogłosił publicznie rezygnację z papiestwa, która nastąpiła 28 lutego 2013 r. Z tej okazji publikujemy rozmowę z osobistym przyjacielem Josepha Ratzingera i najlepszym w Polsce znawcą jego teologi abp. Alfonsem Nossolem, arcybiskupem seniorem diecezji opolskiej:
KAI: Ster rządów Kościoła od niemal roku dzierży papież Franciszek. Każdy pontyfikat – nawet najbardziej oryginalny – jest kontynuacją tego, co pozostawiają poprzednicy. Co jest najważniejsze, najbardziej intrygujące w spuściźnie papieża emeryta Benedykta XVI?
Ks. Abp Alfons Nossol: Benedykt XVI jako papież przeszedł już do historii, ale służy nadal Kościołowi. Jego życie zasadniczo koncentruje się wokół modlitwy i kontemplacji. Chociaż „zrezygnował” z papiestwa, to długo jeszcze będziemy się karmić jego zbawiennym przesłaniem. Cechuje je niezwykła teologiczna głębia. Najpierw spójrzmy na jego encykliki, gdyż to one są najważniejszym elementem nauczania każdego papieża. Benedykt XVI napisał trzy: „Deus caritas est” o chrześcijańskiej miłości, „Spe salvi” o chrześcijańskiej nadziei oraz „Caritas in veritate” o integralnym rozwoju człowieka w miłości i prawdzie.
KAI: Co było istotą chrześcijańskiej wiary dla Benedykta XVI, jak to ujmował?
– Benedykt XVI zawsze podkreślał, że istoty chrześcijaństwa nie stanowi jakaś idea, doktryna czy system. To Jezus stanowi centrum naszej wiary. Jezus Chrystus jako prawdziwy człowiek i prawdziwy Bóg. Otwiera to przez nami zupełnie nową perspektywę. Podkreślał zawsze, że żywa i autentyczna wiara działa przez miłość, tzn. jest „miłością kształtowaną”, która umożliwia głębsze widzenie.
Wiara widzi głębiej, zaś nadzieja widzi dalej – taki jest duch tych papieskich encyklik. Dzięki niej mroczne wrota przyszłości zostały otwarte na oścież. Kto ma nadzieję, zostało mu dane nowe życie. Benedykt wyjaśniał, że miarą wszelkiej miłości jest miłość bez miary.
Abp Gerhard Ludwig Müller – jeden z najlepszych znawców myśli Ratzingera – wydał na początku ubiegłego roku pracę nt. całokształtu jego teologii pt: „Poszerzyć horyzont rozumu”. Ratzinger nieustannie podkreślał komplementarność wiary i rozumu. Twierdził, że wiara bez rozumu prowadzi do fanatyzmu – a z kolei rozum bez wiary nie pozwala na zgłębienie fundamentalnych kwestii życia. Ratzinger jest przekonany, że zadaniem wiary jest pobudzanie rozumu do nowej odwagi w poznawaniu prawdy. Wiara bez rozumu ginie, a rozum bez wiary narażony jest na wyjałowienie. Zasadniczą cechą teologii Ratzingera jest sztuka esencjonalnego opisu tajemnic zbawienia i obrona rozumu. Chodzi tu o komplementarne pojmowanie wiary i rozumu. Jego wiara jest wiarą oświeconą.
A przy tym papież Ratzinger był wybitnym chrystologiem. Jest to chrystologia sensu, chrystologia logosu. Tłumaczył, że poza logosem, poza tajemnicą wcielenia, nie można znaleźć w sensu bytu. Tym też tłumaczył rozumność naszej wiary. Mówi, że nieodzowna jest jej chrytologiczna koncentracja.
Benedyktowi XVI chodziło też o człowieka. Aby człowiek mógł być odkupiony potrzebny jest Odkupiciel. Potrzebujemy Chrystusa, który w jednej osobie jest człowiekiem i Bogiem, nierozdzielnie i bez pomieszania natur. Jest nam potrzebny Redemptor hominis.
KAI: Jedną z największych trosk pontyfikatu Benedykta XVI był stan wiary Kościoła. Temu też służyło ogłoszenie przezeń Roku Wiary, który niedawno się zakończył.
– Rok Wiary był szansą, abyśmy odkryli istotę naszej wiary. Benedykt XVI traktował wiarę jako rzeczywistość, która pozwala nam „widzieć inaczej”. Mówiąc o wierze podkreślał piękno i radość bycia chrześcijaninem. Było to jego teologiczne „gaudium et spes”. Podkreślał, że mniej są ważne takie czy inne struktury Kościoła, a o wiele bardziej istota jego posłannictwa. Nie był fenomenologiem w żadnym calu, ale do zjawisk podchodził esencjalnie, istotowo.
Tłumaczył, że wiara nie może przyjmować znamion ideologii, gdyż każda ideologia ją urzeczawia. Natomiast religia jest spotkaniem, jest dialogiem Boga i człowieka. Dlatego dialog jest językiem macierzystym ludzkości. Dialog pomaga wrogów zamienić w przeciwników, a z przeciwników uczynić przyjaciół. I tego świat zawsze będzie potrzebował.
Zwracał przy tym uwagę na to, że Kościół nie jest do końca z tego „świata”. Nie chodziło mu o odrywanie Kościoła od świata, bo przecież Kościół istnieje w świecie i dla świata. Ale wciąż podkreślał, że Kościół z istoty swej nie jest z tego świata. Ważne jest natomiast wcielenie się Kościoła w świat.
Mówił też komplementarności wiary i rozumu. Prowadził nas w kierunku wiary rozumnej, która nie staje się fanatyzmem. W napisanym przezeń wprowadzeniu do zbiorowego wydania encyklik Jana Pawła II jest zarysowania wizja wiary, która jest niesionym łaską, aktem rozumu i sfery emocjonalnej. Krótko mówiąc: „oświecony wiarą racjonalizm”.
Podkreślał, że jednak mimo tak gwałtownej sekularyzacji jaką mamy dzisiaj, nie powinniśmy bać się o Kościół. Bo przecież bramy piekielne go nie przemogą. Znacznie bardziej musimy się bać o człowieka i o świat. Bo czymże stanie się człowiek bez Boga czy świat bez Boga? Dążyć będzie do samozagłady i sam się zniszczy.
KAI: Ostrzegał przed „dyktaturą relatywizmu”…
– Jan Paweł II za największe niebezpieczeństwo uważał kulturę śmierci i przeciwstawiał jej cywilizację miłości. Dla Ratzingera największym niebezpieczeństwem jest dyktatura relatywizmu: świat, w którym nie ma absolutnych wartości ani trwałych fundamentów, a kształtują nas wyłącznie czas, kultura, takie czy inne prądy. Przykładem tego jest ideologia gender, traktująca płeć jako rzecz, która nie wynika z natury lecz jest elementem kulturowym i wynika z wyboru, jaki dokonuje sam człowiek. Innym przykładem „dyktatury relatywizmu” jest żądanie przyznania związkom partnerskim praw analogicznych jak rodzinie, co relatywizuje wartość naturalnej rodziny i status jaki cywilizacja europejska przyznała jej w społeczeństwie. Benedykt XVI był przekonany, że tego rodzaju relatywizm rodzi sekularyzm, który prowadzi ludzkość w kierunku samounicestwienia.
Warto zauważyć, że tak rozumiany sekularyzm dla Benedykta jest czymś znacznie groźniejszym od sekularyzacji. Sekularyzacja oznacza dowartościowanie wymiaru świeckiego, natomiast sekularyzm jest niebezpieczną, antychrześcijańską ideologią. A do czego może doprowadzić sekularyzm, pokazał marksizm. Dziwne, że – po upadku marksizmu – ludzkość znowu chce wchodzić w podobne koleiny.
KAI: Dlaczego Benedykt XVI zrezygnował z papiestwa? Co można na ten temat powiedzieć?
– Benedykt zrezygnował z tych samych powodów, dla których przyjął posługę papieską. Kierowała nim miłość Kościoła, miłość do ludu Bożego. Nigdy wcześniej nie myślał o tym, że zostanie papieżem. Przyjęcia posługi papieskiej w 2005 r. strasznie się bał i mówił mi to prywatnie.
Jako papież, w miarę słabnących sił doszedł do przekonania, że zwyczajnie nie da rady: ani cieleśnie ani duchowo. Miał świadomość, że także jego umysł nie jest już tak dynamiczny jak ongiś, co jest niezbędne do piastowania służby pontyfikalnej. Jest więc człowiekiem, który chce być do końca uczciwy. Inaczej w swoim sumieniu byłby głęboko przekonany, że zaczął grzeszyć. Podjął więc ten akt heroiczny, a przy tym akt wielkiej pokory.
KAI: Benedykt XVI dla Księdza Arcybiskupa jest nie tylko wielkim papieżem początku XXI wieku, ale i osobistym znajomym od kilku dziesięcioleci…
– Tak, wciąż czuję z nim bardzo bliską więź. Jesteśmy po imieniu. On sam mi to zaproponował, kiedy został biskupem. Zresztą obaj przyjęliśmy święcenia w 1977 r. Po święceniach biskupich, kiedy składałem mu wizytę w Monachium poprosił, abyśmy przeszli na „Ty”. Powiedział: „teologia nas łączy i tak będzie łatwiej sobie pomagać”.
KAI: Jak zaczęła się Wasza znajomość?
– Historia naszej znajomości zaczęła się od mojej fascynacji teologią ks. prof. Ratzingera, kiedy w latach siedemdziesiątych byłem pracownikiem naukowym na KUL. Rektor, ks. prof. Wincenty Granat, którego byłem asystentem zachęcał, abym zajął się teologią zachodnią. Namawiał mnie biorąc pod uwagę, że dobrze znam niemiecki, gdyż przed wojną przez pięć lat – mieszkając na Śląsku Opolskim – chodziłem do szkoły niemieckiej. Wówczas było to poza granicami Rzeczpospolitej.
Gdy zacząłem pracę na KUL-u, najbardziej fascynowała mnie teologia dialektyczna. Jej głównym twórcą na przełomie XIX i XX wieku był wybitny szwajcarski teolog ewangelicko-reformowany Karl Barth. Wspólnie z innymi teologami (Eduard Thurneysen, Emil Brunner, Friedrich Gogarten) stworzył on ten właśnie kierunek. Napisał też znakomitą dogmatykę o objętości ponad siedmiu tysięcy stron.
Największe jednak wrażenie zrobiła na mnie jego chrystologia. Całą jego teologię zresztą cechował radykalny chrystocentryzm. Barth twierdził, że chrześcijaństwo nie jest religią, tak jak inne, prześcigające się w poszukiwaniu Boga przez człowieka. Dowodził, że chrześcijaństwo jest czym innym, gdyż to Jezus, Syn Boży sam przychodzi „z góry na dół” ku człowiekowi. A tymczasem każda religia usiłuje „z dołu dotrzeć do góry”. W judaizmie i chrześcijaństwie jest odwrotnie. To sam Bóg nam się objawia i wiemy o Nim tyle, ile sam o sobie powiedział.
Zamiarem mojej pracy habilitacyjnej było opracowanie wpływu chrystologii Karla Bartha na współczesną chrystologię katolicką. Szukałem naukowych autorytetów w tej dziedzinie. Poprzez liczne lektury odnalazłem ks. prof. Josepha Ratzingera. Zainteresowała mnie głoszona przezeń teza, że chrześcijaństwo nie jest systemem filozoficznym ani ideologią, lecz spotkaniem z Kimś, Jezusem Chrystusem. Synem Bożym, który zaistniał w dziejach ludzkości jako konkretna historyczna osoba.
Jedną z pierwszych książek Ratzingera udało mi się zdobyć w czasie wakacyjnego wyjazdu do Szwecji, z czym zresztą związane są różne przygody.
KAI: Jakie?
– Wyjechałem do Sztokholmu aby w czasie wakacji zastąpić mojego wujka, też księdza. W księgarni znalazłem egzemplarz „Wprowadzenia do chrześcijaństwa” Ratzingera. Miałem jednak za mało pieniędzy. Poprosiłem sprzedawcę, aby zatrzymał ja pod ladą. Na szczęście jakieś siostry zamówiły intencję, co przyniosło mi kilka dolarów. Wracałem do Polski promem przez NRD, a następnie pociągiem, gdzie czytałem Ratzingera. Celnicy NRD-owscy chcieli mi ją zabrać. Kiedy protestowałem tłumacząc, ze jest mi niezbędna do pracy naukowej, ściągnęli na granicy polskiego celnika i ten pewnie bojąc się, że złożą na niego donos dokonał jej konfiskaty. Ale odchodząc szepnął mi, żebym po przekroczeniu polskiej granicy zajrzał do toalety. Tam ją znalazłem. Później nawiązałem bezpośredni kontakt z Ratzingerem.
KAI: Wyjeżdżając do Monachium?
– Nie. Wówczas ks. Joseph Ratzinger był profesorem teologii w Tybindze i wykładał na jednym wydziale z ks. Hansem Küngiem. Byli to bliscy przyjaciele. Napisałem do ks. prof. Ratzingera krótki liścik z pytaniami dotyczącymi wybranego przeze mnie tematu. O dziwo zamiast Ratzingera odpisał mi Küng. Wyjaśnił, że Ratzinger wyjechał na pół roku z wykładami do USA, ale też poparł pomysł pisania o Karlu Barthu. A kiedy Ratzinger wrócił, to równie gorąco poparł ten temat. Polecił mi literaturę.
PAGE_BREAK
W pracy habilitacyjnej, w której omawiałem wpływ Bartha na rozwój chrystologii katolickiej, doszedłem do wniosku, że miał on też pewien wpływ na myśl Ratzingera. Sam Ratzinger – kiedy po latach będąc w Polsce się o tym dowiedział – widział w tym przesadę. Jednak przyznawał, że Barthowskie ujęcie wiele mu dało, ale w sferze inspiracji ekumenicznej. Powtarzał za nim tezę, że jako chrześcijanie różnych wyznań „wierzymy inaczej, ale nie wierzymy w Innego. Ten nie-Inny nas łączy i stąd możemy eksponować tę jedność mimo naszej inności”.
KAI: Jakie rozmowy Księdza Arcybiskupa z kard. Ratzingerem były najważniejsze i dlaczego?
– Rozmowy na temat chrystologii, to one mi najwięcej dały. Pamiętam, że kiedy w 1979 r. mogłem wziąć udział ogólnoeuropejskim Spotkaniu Teologów Systematycznych w Monachium. Organizował je właśnie Joseph Ratzinger, już jako arcybiskup Monachium-Fryzyngi. Pamiętam, że tematem sympozjum był Duch Święty w teologii, a ja miałem referat nt. „Duch Święty jako obecność Jezusa Chrystusa dzisiaj”. Ratzinger uważnie mnie słuchał, zabrał głos w dyskusji, a następnie bardzo długo rozmawialiśmy.
KAI: Jaki Benedykt XVI był prywatnie?
– Zawsze był człowiekiem bardzo delikatnym, nigdy się nie narzucał. Potrafił uważnie słuchać i nie przerywać. Choć wewnętrznie jest bardzo emocjonalny, na zewnątrz tego nie okazuje. W rozmowie zawsze dążył do istoty sprawy. Pomaga rozmówcy w precyzowaniu pojęć. A jeśli watek rozmowy się wyczerpał, to znajdował nowy. Potrafił też dostosować się do poziomu rozmówcy. Zawsze wspaniale się z nim rozmawiało.
KAI: Ksiądz Arcybiskup jest wybitnym ekumenistą. Jakie inspiracje znajdował Ksiądz w tej dziedzinie u Benedykta XVI?
– Benedykt XVI zawsze pragnął służyć tylko Chrystusowi i wspólnocie ludu Bożego, czyli Kościołowi. W tym kontekście należy postrzegać jego naukę o ekumenii. Już na początku swej papieskiej posługi mówił, że pragnie „widzialnych kroków” ku jedności. Takim widzialnym krokiem – w przygotowaniu którego uczestniczył jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary – było podpisanie w Augsburgu w 1999 r. wspólnej deklaracji o nauce o usprawiedliwieniu pomiędzy Kościołami luterańskimi a rzymskokatolickim. Jan Paweł II nazwał to wydarzenie wielkim krokiem ku jedności, a przygotowane ono zostało przy ogromnym udziale kard. Ratzingera.
Ratzinger ekumenię przedstawiał zawsze jako owoc nawrócenia do Chrystusa, co dopiero umożliwia wzajemne zbliżanie się różnych Kościołów. Tłumaczył, że w pierwszym rzędzie musimy się nawrócić i to jest punkt wyjścia dla ekumenizmu. Mówił, że jeśli w ramach naszych wyznań będziemy się coraz bardziej zwracać ku Ukrzyżowanemu i bardziej obejmować Jego nogi, to nie spostrzeżemy, kiedy zaczniemy wzajemnie się obejmować. A kiedy to nastąpi, wie tylko Duch Święty. Ekumenia jest darem Ducha Bożego, o własnych siłach jej „nie spreparujemy”. Dlatego należy raczej mówić o wspólnym zbliżaniu się do Chrystusa, przez Ducha, dzięki któremu miłość Boża jest rozlana w naszych sercach. A kiedy ta miłość się zrealizuje, osiągniemy pojednaną różnorodność. A jaki będzie mieć kształt, nie wiemy. Będzie darem Bożego Ducha.
Benedykta XVI cechował szczególny szacunek dla prawosławia. Zanim został papieżem, to przez wiele lat był członkiem komisji ds. dialogu między Kościołami katolickim i prawosławnym. Także ja jestem do dziś członkiem tego gremium. Ratzinger rzadko zabierał głos, ale gdy to robił, miało to wielką głębię. Prawosławni byli nim zafascynowani, jego precyzją myśli i znakomitą francuszczyzną, gdyż obrady komisji toczyły się ze strony katolickiej w tym języku.
KAI: W ostatnich latach tematem komisji mieszanej była sprawa papieskiego prymatu…
– Tak, na życzenie strony prawosławnej. Ale w tej chwili dialog ten właściwie ugrzązł. Powodem jest to, że prawosławni mówiąc o prymacie biskupa Rzymu chcą wykluczyć fakty historyczne, które budowały pozycję papiestwa. Ich retoryka dotyczy wyłącznie zasady synodalności i soborności. Niedawno, na spotkaniu w Wiedniu, powiedziałem im: jeśli pominiemy historię rozwoju prymatu to musimy zrezygnować i z Objawienia.
KAI: Benedykt XVI uwypuklał prawdę głoszoną przez nasz Kościół, w świetle której tylko Kościół katolicki zawiera w sobie pełnię kościelności. Tymczasem wiele środowisk ma problem jak to połączyć z gotowością do ekumenicznego otwarcia i dialogu?
– Luteranie w kontekście ogłoszonego przez kard. Ratzingera dokumentu „Dominus Jesus” często pytają mnie czy dla nas są Kościołem. Odpowiadam im: jesteście Kościołem w rozumieniu luterańskim, ale nie możecie być w pełni Kościołem w ujęciu rzymskokatolickim.
Kościół w ujęciu luterańskim to „Ecclesia creatura verbi est” – jest on wcieleniem Słowa Bożego. Luteranie akceptują wyłącznie to, co o Kościele jest napisane w Piśmie Świętym, a odrzucają tradycję. Stąd największym kłopotem w dialogu protestancko-katolickim jest pojęcie urzędu w Kościele. Istnieje też różnica w rozumieniu sukcesji apostolskiej. U nas przekazywana jest ona poprzez nakładanie rąk przez następców apostołów, natomiast w Kościołach postreformacyjnych sukcesja trwa we wspólnocie kościelnej.
KAI: Jak w kontekście dialogu ekumenicznego postrzegać nie rozstrzygnięty dotąd dialog z lefebrystami, do którego Benedykt XVI przywiązywał takie znaczenie?
– Dla Benedykta programową encykliką była encyklika o miłości: „Deus caritas est”. Chodzi mu o miłość, która wychodzi ku wszystkim. Dlatego odważył się wyjść im na przeciw i rozpocząć próbę jednania. Benedykt XVI po prostu nie wierzył, że nie otworzą się oni na tak szeroko otwarte ramiona Kościoła katolickiego. Był przekonany, że miłość obudzi miłość.
KAI: Na ile Benedykt XVI kontynuował dialog z judaizmem, tak charakterystyczny dla jego poprzednika?
– U Benedykta XVI – podobnie jak u Jana Pawła II – wielką rolę odgrywała życzliwość wobec judaizmu jako ludu Pierwszego Testamentu. A bez Pierwszego Testamentu nie mielibyśmy drugiego. Benedykt XVI będąc papieżem Niemcem doskonale potrafił się zachować wobec Żydów, choć nie było to dla niego łatwe. Dla papieża Polaka stanięcie pod Murem Płaczu oraz w Auschwitz-Birkenau nie było trudne, gdyż należał on do narodu ofiar. Dla Benedykta XVI było to o wiele trudniejsze, gdyż pochodzi on z narodu oprawców.
KAI: Czy mógłby Ksiądz Arcybiskup opowiedzieć o wizytach kard. Ratzingera tu na Śląsku Opolskim? Kiedyś Ksiądz Arcybiskup opowiadał, że jest w Polsce „katedra Ratzingera”?
– Podczas wizyty w 1983 r. na Śląsku Opolskim zawiozłem kard. Ratzingera m. in. do małej wioski Choruli, gdzie poświęcił kamień węgielny pod budujący się kościół. Kiedy przyjeżdżałem do Watykanu w następnych latach, żartując pytał mnie o „swoją katedrę” w Choruli.
KAI: A kiedy kard. Joseph Ratzinger przybył po raz pierwszy na Śląsk Opolski?
– W 1980 r. kiedy w ramach delegacji niemieckiego episkopatu był w Polsce. Wówczas na krótko zatrzymali się Opolu. Później przybył w 1983 r. a dokładnie 26 czerwca w pięć dni po zakończeniu pielgrzymki Jana Pawła II. Na ten jego przyjazd umówiliśmy się znacznie wcześniej, kiedy papieska pielgrzymka do Polski jeszcze nie została ogłoszona. A kiedy krótko przed zapowiadanym terminem byłem u niego w Rzymie, prosił, aby rzecz przełożyć na kolejny rok, gdyż nie wierzył, że ktokolwiek przybędzie, w kilka dni po Janie Pawle II. Powiedziałem: „Ty nie znasz wiary naszych ludzi, będzie to przecież pielgrzymka dziękczynna za pobyt w ojczyźnie Jana Pawła II, a szczególnie na Górze św. Anny”.
Przybyło w końcu ponad 50 tys. ludzi, tak że musieliśmy przejść na miejsce, gdzie odprawiał Jan Paweł II. Na szczęście ołtarz, ani nagłośnienie nie zostały zdemontowane. Kard. Ratzinger nie mógł wyjść ze zdumienia.
Później przejechaliśmy promem przez Odrę i zaprosiłem go do mojego domu rodzinnego na spotkanie z moimi braćmi. Dziwił się, że mówimy po niemiecku, choć moi młodsi bracia, robili to gorzej ode mnie. Jeden z nich zwrócił się do kardynała mówiąc, że niemiecki zna, ale ma kłopoty z akcentowaniem. Tak jednak to wymówił, że zamiast słowa „akcentowanie” użył słowa „betonowanie”. Po niemiecku brzmią one podobnie. A kiedy później kardynała odwiedzałem w Rzymie, śmiejąc się pytał: „Czy Twój brat już wybetonował całe gospodarstwo?”
KAI: Kardynał wówczas zatrzymał się u Was dłużej?
– W rodzinnym domu nie, ale pojechaliśmy do Krowiarek koło Raciborza, na jubileusz 25-lecia święceń ks. Leonarda Gajdy. Kardynał był bardzo ciekaw jak u nas obchodzi się takie uroczystości. Wszystkich zaskoczyliśmy, gdyż nie uprzedzałem nikogo, że będziemy razem. Gospodarze – zgodnie z prastarym zwyczajem – przysłali na granicę parafii przystrojoną kwiatami bryczkę, ale było w niej tylko jedno miejsce biskupie. Odstąpiłem je kardynałowi, a sam usiadłem na koźle wraz z woźnicą. Wziąłem do ręki bat, aby nie siedzieć bezczynnie. Po pobycie na tej uroczystości mówił, że czuł się zupełnie jak w Bawarii. Często mi powtarzał, że dostrzega mnóstwo podobnych elementów religijności śląskiej z Bawarską. Na Śląsku Opolskim czuł się jak u siebie i o tym mówił. Miał poczucie, że jest u siebie.
KAI: Czy późnej przyjeżdżał jeszcze na Opolszczyznę?
– Udało mu się przybyć w 2000 r. na inaugurację roku akademickiego Wydziału Teologicznego w Opolu. Podczas spotkania z księżmi dał pokaz swoich możliwości językowych. Pytał w jakim języku ma przemawiać. A skoro przeważali starsi księża, ci zza Buga nie znający niemieckiego, ale biegli w łacinie, to zdecydował się na łacinę. Mówił pięknie i bardzo precyzyjnie, mimo to, że leżał przed nim przygotowany wcześniej tekst niemiecki.
KAI: A jaki był jego stosunek do Kościoła w Polsce?
– Polska jest mu doskonale znana, gdyż przez kilkadziesiąt lat był zaangażowany w dialog z naszym episkopatem. Należał do tych Niemców, którzy bardzo cieszyli się, że papieżem został Karol Wojtyła, kardynał z Polski. Z tego, co wiem, cieszył się w niemal takim samym stopniu jak my Polacy. Później starał się uczyć polskich słów. Jako papieżowi pomagała mu w tym Ingrid Stampa, która jest profesorem muzykologii z Hamburga i slawistką, a należy do tego instytutu świeckiego, który pełnił służbę w jego watykańskich apartamentach.
Będąc już papieżem wielką wagę przywiązywał do wizyty w Polsce. Bardzo zależało mu też na pobycie w Oświęcimiu, choć nie było to dlań łatwe. Z góry założył, że wizyta w Auschwitz nie powinna być postrzegana jako fragment stosunków polsko-niemieckich, lecz jako wizyta Głowy Kościoła. Dlatego główny wątkiem jego przemówienia była teologiczna interpretacja zła. Postawił pytanie: gdzie był Bóg, kiedy istniała tam ta najokrutniejsza w dziejach fabryka śmierci? Odpowiedział: na Krzyżu.
KAI: Dziękuję za rozmowę.